OKRUCHY PAMIĘCI ( VII )
Po drugiej stronie domu mieszkała babcia Langowska, mama mojej mamy. U niej na kwaterze był młody Niemiec, który wcale nie krył swej nienawiści do wojny i Hitlera. Nie udawał, bo i po co? Był zapraszany do nas. Krępował się, ale czasami przychodził. Ojciec znał niemiecki, więc mógł z nim porozmawiać. Gdy odjeżdżał na front, kilka razy grzmotnął karabinem o bruk podwórka. Mam nadzieję, że go uszkodził, bo jak sam mówił, nikogo nie chce zabijać.
Wcześniejsze obrazy z okupacji? Niemiecki żandarm o polskim nazwisku: Grodecki. Mówił o sobie: -„ Grodecki, dobra chlopa”. I podobno taki był. Pamiętam jego sylwetkę: wysoki, szczupły. Mama opowiadała o jednym związanym z nim zdarzeniu Było to przed jakimiś świętami. Przyszedł do piekarni, gdzie kobiety piekły ciasto na święta. Oglądał je (ciasto – nie kobiety). Przestraszone – objaśniały mu, że to z mąki żytniej (z pszennej Polakom nie wolno było piec). Gdy podszedł do mamy i popatrzył na jaśniutkie ciasto z pszennej mąki, przywiezionej przez ojca ze Szczytna, od młynarza, u którego pracował, rzekł: - No, chyba ty już nie powiesz, że z żytniej, co?
- Sam pan widzi-odpowiedziała mama.
Wziął ją na bok i cierpliwie tłumaczył.
- Nie bądź taka głupia. Mnie nie obchodzi skąd ją masz, ale innego może zainteresować. Znasz zakaz?
- Tak.
- Na drugi raz dodaj coś, by nie było takie białe. I rzeczywiście – później mamy ciasto nie było białe, dodawała do niego skarmelizowany cukier.
Jeszcze jedno zdarzenie. Raz widziałam w moim domu żandarmów z dużym czarnym psem. Przyszli po ojca, bo nie stawił się do pracy w Szczytnie. Został, by zrobić nam buty na zimę (zanim został stolarzem, był szewcem). Mama, udając zdziwioną, powiedziała żandarmom, że nie wie, gdzie mąż jest i co się z nim dzieje. Wie tylko, że jak zwykle, pojechał do pracy. Gdy żandarmi wyszli, posłała mnie do szewca Żokowskiego, bym powiedziała ojcu, że szuka go żandarmeria i by w dzień nie wychodził od niego.
Ojciec (opowiadał nam później) dopiero nocą poszedł z kolegą na inną stację (nie w Chorzelach) i tam wsiedli do pociągu do Szczytna. Po drodze wymyślił bajeczkę, dlaczego nie było go w pracy. Było to już pod koniec okupacji, panował bałagan. Przesłuchującym ich gestapowcom - powiedział, że zostali zabrani przez jakiś żołnierzy do pędzenia bydła. Jaki to był oddział? Nie wiedzą. Nikt im się nie przedstawiał. Kazali pędzić – to pędzili. Wyjaśnień, że jadą do pracy - nie chcieli słuchać. Zaświadczenia też nie chcieli wydać. Powiedzieli, że tu wojna, a nie kancelaria. Udało się. Uwierzyli, bo po drodze obaj wysmarowali się błotem i wyglądali wiarygodnie. Jakiż było nasze zdziwienie i radość, gdy zobaczyliśmy tatę. Dostał jeszcze tydzień urlopu na wypoczynek.
W tym Szczytnie był też porządny Niemiec. To on pomagał ojcu, dawał mu ową mąkę. Pomagał wielu Polakom. Rosjanie aresztowali go, choć Polacy wstawili się za nim. Nie wiemy, co się z nim stało. W czasie okupacji brat musiał paść gęsi na żandarmerii, a później kopać okopy gdzieś pod Chorzelami. W obozie jenieckim był najmłodszy brat mamy - Mietek. Przeżył. Wrócił.