Oko kameleona
Mięśnie pracowały miarowo, zgodnie z rytmem nadawanej przez radio melodii. Mocno zaciskał powieki, jakby chciał ukryć przed postronnymi obserwatorami to, co działo się w jego wyobraźni. Miał absolutną władzę nad czasem i przestrzenią. Odwlekał moment kulminacji, pozwalając sobie przy tym na pewien fortel. Opis wspomnianego zabiegu może szczególnie mocno zainteresować Cię Czytelniku, jeżeli należysz do grona męskich fajtłap, którym zdarza się zadać pytanie w rodzaju: „Jak ci było, skarbie?”. Nasz bohater siłą imaginacji stworzył kochankę. Obcowanie z nią sprawiało mu rozkosz, nie omieszkał jednak posunąć się dalej i zmienić perspektywę obserwacji.
Otworzył na chwilę oczy. Starał się dobrze zapamiętać fizjonomię widzianego w lustrze mężczyzny, by jego portret, z najdrobniejszymi szczegółami, przenieść za kurtynę powiek. Mógł teraz wejść w rolę swojej partnerki, czuć i widzieć wszystko to, co ona czułaby i widziała. Będąc w takiej sytuacji, męska ofermo, pewnie zaspokoiłbyś ciekawość tyczącą się spraw techniczno-rozmiarowych. W jego przypadku źródłem niepewności było coś zupełnie innego. Szło o pewien anatomiczny detal. Uczyniony na lustrzany wzór i podobieństwo człowiek posiadał najnormalniejszy korpus i członki, wyjąwszy zwieńczenie, będące w istocie kocim łbem.
Stali się jednym ciałem.
Dochodził do siebie powoli, stojąc na ugiętych nogach, oparty o krawędź umywalki. Koniec języka szczelnie wypełniał przestrzeń między kłami, wystając nieznacznie poza granice warg.
- Minęła godzina dziewiąta. Czas na skrót wiadomości i informacje o sytuacji na drogach.
Przestroił odbiornik na stację nadającą wyłącznie muzykę. Była sobota.
Sobota to najmilszy dzień tygodnia. Dzień, w którym nie musi martwić się ulicznymi korkami, kursami akcji ani doniesieniami z świata polityki. W soboty pija świeżo zmieloną kawę, najlepszą na jaką go stać. Jej aromat dociera do najdalszych zakamarków domu, mieszając się z zapachem starych książek, map nieba, płyt gramofonowych oraz walizek pełnych notesów i zeszytów. Smak naparu, perspektywa spędzenia dwóch dni we własnym towarzystwie i możliwość beztroskiego oddawania się licznym pasjom, wprowadzają go w znakomity nastrój. Zapomina o przykrościach, które niesie ze sobą każdy kolejny dzień oddany firmie. Za grubymi murami zameczku zostają tępe księgowe i obłąkani informatycy, bełkoczący prawnicy i dyrektorzy, nie potrafiący podetrzeć sobie dupy bez pomocy asystentki. Wyłącza służbowy telefon i profilaktycznie stawia na gaz kociołek ze smołą.
To na wypadek, gdyby jakiś bydlak zdołał pokonać fosę. Nie żeby nie potrafił sobie radzić z trudami codziennego życia. Przeciwnie. Bystry z niego obserwator i niekiepski psycholog. Owija ludzi wokół palca i wie jak sprawić, by tańczyli jak im zagra. W stercie papierów zalegających w sypialni można natknąć się na zeszyt noszący tytuł: „Charaktery ludzkich rozumów”. Dziełko powstało właśnie tu, na wypełnionym oparami sobotniej kawy poddaszu. Opisane są tam rozmaite typy ludzi, podano również wskazówki dotyczące postępowania z nimi. A praktyka? Weźmy pod lupę sprawy zawodowe. Otóż zdołał nasz bohater uplasować się w firmowej hierarchii na tyle wysoko, by uniknąć kontaktu z planktonem (że nawiążę do terminologii żywcem wyjętej z „Charakterów”), zarazem dostatecznie nisko, by nie angażować się przesadnie i nie brać na siebie zbyt dużej odpowiedzialności. Gardzi podwładnymi, ale nie daje im tego do zrozumienia. Manipuluje nimi. Manipuluje też szefem. Udaje szacunek dla przełożonego, ale jednocześnie marzy o tym, by rozerwać go na strzępy. Piła motorowa – dużo hałasu, litry krwi na ścianie. Wyobrażenie sobie takiej sceny jest dla niego doraźnym sposobem na odreagowanie stresu. Wizja torturowanego szefa oraz wpływająca co miesiąc na kon