Okna 3
Anetka wskakiwała radośnie po dwa schodki. Szkoda jej było czasu na oczekiwanie na przyjazd windy. Czwarte piętro to przecież żadne wyzwanie dla jej dwunastoletnich, sprawnych nóg. Tym bardziej, że niosła wiadomość którą chciała się jak najszybciej podzielić. Przed drzwiami jednak zawahała się. Powoli włożyła klucz w drzwi i weszła do mieszkania. Nogi się pod nią ugięły, gdy uświadomiła sobie że, obawy okazały się niebezpodstawne. Już w przedpokoju przywitał ją odór alkoholu. Wiedziała od razu, że jej ojciec dzisiaj pije, że jej ojciec dzisiaj przybierze postać Mr. Hyde-a. Szczerze nienawidziła takich dni. Przemknęła bezszelestnie; tak się jej przynajmniej wydawało. Ojciec jednak zauważył obecności córki. Póki co był w wyśmienitym humorze. Rozsiadając się w kanapie zawołał - Anetko, córeczko moja choć tu do tatusia – gdy podeszła przyciągnął ją za rękę sadzając sobie na kolanach. Wionął na nią odór alkoholu. Piętnasta godzina, za chwile powinna wrócić mama, przeleciało jej przez głowę.
- Co tam córeczko, przywitaj się z tatusiem – powiedział i pocałował ją w usta w taki sposób, który napełnił ją obrzydzeniem. Siedziała sztywno, całe podniecenie spowodowane wieścią którą niosła zamieniło się w odrętwienie i odrazę. Jej tatuś potrafił być fajnym kompanem, troskliwym opiekunem, potrafił też być nieprzewidywalny i okrutny, zwłaszcza po alkoholu. Robił wtedy rzeczy, które nie zgadzały się z jej odczuwaniem rzeczywistości. Zapadała się wtedy w sobie popadając w odrętwienie, to był jej sposób na emocjonalne przetrwanie. Może wszystko byłoby prostsze, gdyby nie było dni w których traktował ją jak królewnę, dni w które poświęcał jej bez reszty swój czas, zaangażowanie, pieniądze na udostępnianie rozrywek i zachcianek.Tych dni, w które przychylał nieba swojej córeczce.
- Co tam u ciebie, co moja córeczka taka poważna.Taka poważna... Idzie rak nieborak ...
Jego palce zaczeły krążyć.
Dzisiaj zobaczyła, że na sąsiednim osiedlu rozbił się cyrk pędziła, aby podzielić się tą wiadomością. Liczyła, że pójdą do cyrku całą rodziną. Biegła jak na skrzydłach mimo, że z tyłu głowy czuła niepokój co zastanie w domu. Od jakiegoś czasu coraz częściej nie podobało się jej to co tam zastawała.
- Idzie rak... – jego palce znajdowały się na wysokości jej rozwijających się dziewczęcych piersi. Zesztywniała Aneta gwałtownym ruchem odtrąciła rękę ojca. Chciała zerwać się z jego kolan, ale powstrzymał ją energicznie.
- O ty mała żmijko, ja do ciebie miło, po dobroci a ty tak mnie traktujesz, o ty tak mnie kochasz , tak mnie szanujesz. Ja dla ciebie zrobiłbym wszysto, serce bym wydarł, a jak chcę ci troszkę humorek poprawić to ty się tak opędzasz. Jesteś jak twoja matka – przerwał by przechylić butelkę wódki wlewając w siebie kolejny potężny łyk – jak ci się coś nie podoba to zawsze możesz się wyprowadzić, jak ta z ósmego piętra sąsiadka-wariatka , oknem ha ha. Precz mi z oczu. Nie chcę cię widzieć, oknem powiedziałem, ha ha.
Aneta sparaliżowana wycofała się z pokoju. Po chwili z pracy wróciła matka, resztę dnia spędziły w lęku, w kuchni przy wtórze przekleństw, hałasów, krzyków, ubliżań. Noc upłynęła im na wąskim łóżku w pokoju Anety. Nieprzespana, ze ściśnietymi sercami znieczulonymi przeświadczeniem o nieuchronności losu.
Odczucia nieobce cyrkowym koniom, ale one przynajmniej p