Okna 2
- Jaruś, Jarek kolacja. Przyjdziesz do kuchni czy przynieść do ciebie?
- Przynieś tutaj - odpowiedział siedzący za komputerem młody człowiek. O ile jego szerokie ramiona, silne barki robiły doskonałe wrażenie to spojrzenie ukryte głęboko pod brwiami, uciekające niczym spłoszony gołąb, mówiło całą prawdę o tym jak niewielką pewność siebie posiada jego właściciel.
- Proszę synu.Tylko, nie siedź zbyt długo.
Matka przyniosła kolację. Halinka, drobnej postury kobietka, wiecznie uśmiechnięta, zadowolona, skora do pomocy, dusza człowiek. Na co dzień krawcowa w ekskluzywnym butiku, a po godzinach etatatowa żona i matka. Zawsze zadowolona, zajęta, nie roszczeniowa, mogłaby stanąć w jednym szeregu z najszczęśliwszymi ludźmi na świecie, gdyby nie jedno wydarzenie kładące się cieniem na całym jej życiu. Jej i jej skromnego męża Edwara, pilnego urzędniczyny urzędu miejskiego.
Otóż dwadzieścia trzy lata temu, po godzinach bólu, i niepewności usłyszeli słowa które są najgorszym koszmarem każdego rodzica ; macie państwo niepełnosprawne dziecko.
Dzieciątko oprócz spuchniętej buźki noworodka miało zupełnie zdeformowane nóżki, niczym łapki kreta. Szybko dowiedzieli się, że dziecko czeka w najlepszym razie cykl operacji, w najgoszym amputacja. Skończyło się na sześciu operacjach rozłożonych na lata dzieciństwa. Niestety bez pożądanego skutku którym miała być zdolność chodzenia. Owszem Jarek chodził, ale umiejętność tę zawdzięczał nie sprawności nóg, ale sile rąk opierających ciężar ciała na kulach. Przekuśtykał tak cale lata edukacji, wzmacniając swoje barki i zamiłowanie do nauki. Pożerał książki, co zważywszy jego niemożność dorównania kolegom w zabawach było, najsensowniejszym sposobem spędzania wolnego czasu.
Szczególnie interesowała go astronomia, wiec rodzina zebrała środki i zakupiła mu na szesnaste urodziny teleskop. Nie byle jaką zabawkę, prawdziwego Sky –Watchera z optyką pozwalającą odczytać nominał monety leżącej na sąsiedniej ulicy. I odtąd Jarek spędzał dużo czasu na oglądaniu ciał niebieskich i innych.
Bezwstydnie podglądał wszystkie fazy Wenus, a czerwony wojownki Mars ukazywał mu swoje nierówności. Dostrzegał pasy na Jowiszu, a Saturn chwalił mu się pierścieniami wraz z Przerwą Cassiniego. Przechodzący pod domem ludzie też mówili mu o sobie to i owo, nie wspominając o historiach rozgrywających się za nie zaciągniętymi zasłonami. Na przykład ta, przewijająca się stale od niespełna roku kobieta, prawdopodobnie w jego wieku, mieszkająca w budynku naprzeciwko, nie wiadomo z którego mieszkania, regularnie wychodząca na spacery z pieskiem. Dopiero po długim jesienno- zimowym czasie odkrył, że pod kapturem wielkiego, bezkształtnego płaszcza kryje się smukła, rudowłosa osóbka.
Właśnie rudowłosa, i tu zaczyna się dylemat Jarosława. Jakkolwiek żadnych jego wątpliwości nie budziły pozostałe elementy dziewczyny, zlustrowane z największą dokładnością , tak włosy stanowią do tej pory zagadkę. Własne czy farbowane? Dylemat który może zaprzątać głowę osoby mającej rzeczywiście dużo czasu. Czy w związku z młodzieńczym niedoświadczeniem, czy dzięki skrupulatności fryzjerki, Jarek nie odkrył definitywnie tego co byłoby oczywiste dla większości kobiet, że ten właśnie odcień nie może być darem natury. Jednakże tok tych dociekań spowodował, że wyjątkowo dużo czasu spędził on na obserwowaniu dziewczyny i jej śmiesznie podskakującego psa. Tak dużo, że poczuł pewną więź, zażyłość, jak gdyby znał ją osobiście. Wypatrywał z niecierpliwością jej pojawienia, i z żalem kwitował odejścia. Stała się mu bliska..
Czas tej krótkiej czerwcowej nocy płynął nieubłaganie, i oto gdy wskazówki zegara oparły się na godzinie drugiej, głuchą, nocną ciszę przerwało niewielkie zamieszanie. To podjechała taksówka z której wysiadła ładnie ubrana para. Trzymając się za ręce weszli po schodach i zniknęli w korytarzu. Jarek patrząc oszołomiony, zacisnął pięści i zaczął oddychać głęboko łapiąc powietrze. - Czy to była ona? Była ruda, włosy spięte, ale na pewno rude. Ona? Z mężczyzną?