Odbicie Lustra
-Tak, za dziesięć minut pod kolumną. Okey, okey! Nasten no cicho już bądź! – krzyknęłam mu do słuchawki śmiejąc się , jak zwykle potrafił wyczuć ,że nie mam dobrego humoru i próbował mi go poprawić tym swoim udawanym niemieckim Akcentem. – No już idę, wypiję tylko kawę. Tak, tak. Dziesięć minut. Cześć.
Tak dla waszej wiadomości – choć się pewnie już domyśliliście - Na
sten również nie jest zwykłym chłopakiem, on tak samo jak i ja posiada magiczne zdolności. Jego Magia – o ile można tak to nazwać – ogranicza się do czterech żywiołów, także gdy tylko zechce może przywołać deszcz bądź silny wiatr. Doświadczenie fajnie, nie twierdzę ,że nie lecz uwierzcie jest to równie niebezpieczne jak i ekscytujące.
Wchodząc do kuchni zauważyłam ,że rodziców nie ma już w domu, podeszłam więc do ekspresu i nalałam sobie świeżutką, gorącą kawę do kubka termo aktywnego, w drugą rękę złapałam kanapkę przygotowaną przez mamę oraz klucze do domu. Szybko zamknęłam drzwi i powędrowałam w kierunku kolumny a tak naprawdę kolumn pozostałym po starym domu Jersenów by spotkać się z Nastenem. Ledwo co doszłam do połowy drogi a już zostałam ochlapana przez samochód. Pięknie pomyślałam i zaczęłam strzepywać z siebie kropelki wody. Boski dzień się zapowiada, już wtedy wiedziałam ,że to jest dopiero początek moich dzisiejszych, osobistych nieszczęść. Najchętniej wróciłabym do domu i wsunęłabym się pod cieplutką kołderkę, ale co poradzić? Czeka mnie dziś trudny, choć zapewne ciekawy dzień…
***
Po drodze nie wiele słów zamieniliśmy z Nastem, znaliśmy się na tyle dobrze by wiedzieć, że gdy któreś z nas jest w parszywym nastroju to lepiej tę chwilę słabości przemilczeć. Ceniłam go właśnie za to, że umiał to uszanować. Wiadome przecież ,że bywają chwile, w których ma się ochotę przemyśleć pewne sprawy w ciszy. Właśnie taki dzień nastąpił w tej chwili. Właśnie tego teraz potrzebowałam. Te sny mnie przerażały, ukrywałam to … nawet w głębi siebie, ale tak było… Co raz więcej szczegółów pokrywało się z moim życiem i rzeczywistością wkoło. Nawet tak błahe rzeczy jak mój pokój – tak, właśnie tak. Mój pokój… to znaczy tak mi się wydaję, że to mój pokój pojawiał się w tych snach, wszystkie detale się zgadzały i choćbym chciała nie umiem tego przerwać, mimo strachu to hipnotyzuję… ciągnie ku swej stronie. Z każdą chwilą chce się wiedzieć więcej i więcej…
Z chwili zamyślenia wyrwał mnie głos mojego Towarzysza.
-Wiesz, nie chcę Ci przeszkadzać w Twoim głębokim rozmyślaniu…ale chyba czas wejść do środka – mówiąc to kiwnął w stronę tylnych drzwi restauracji o beznadziejnej nazwie a zarazem nazwisku właścicielki „McKenzee Cafe”.
W chwili tej wiedziałam, że muszę odłożyć rozmyślanie na dalszy plan, ponieważ zaczyna się moja prawdziwa katorga- praca. Och, to nie tak, że nie lubię tu pracować – bo uwielbiam! Serio! Po prostu… zawsze jest tu tyle do roboty, że czasem zapomina się o bożym świecie.