Obraz
Pomarańcz rozlała się po niebie, chmury jak długie spokojne wale spływały się ku słońcu które chyliło się ku upadkowi. Dolina, zielona szczęśliwa mila dzieliła dwa skraje lasu. Zielona trawa układała się pod lekkim powiewem wiatru. Polne myszy spokojnie zbierały ziarna do swych nor. Dzień chylił się ku końcowi.
Krzyk trąb, dudnienie bębnów, skraje lasów zamieniają się w mrowiskach, słodka mila drży pod setkami tupiących stóp. Krzyk jazgot wydobywający się z gardzieli, zgrzyt naciąganych cięciw. Co raz to mocniejsze okrzyki dowódców, pomalowanie twarze krzyczą do siebie na siebie, powietrze wypełnia smród spoconych męskich ciał. Myszy po uciekały, wiatr umilkł, trawa płacze niebo burzy się jak na wojownika przystało dwie rozdarte połowy nieba nacierają na siebie.
Świst powietrza uwolnione ostrza zagłady, łuki rozprężyły się wypuściły swych kochanków na łowy, tnąc powietrze, mijają swych braci przyjaciół nadlatujących z drugiej strony, cel przeznaczenie ludzkie mięso czy się uda ? Tarcze najlepsi przyjaciele chronią swych panów, dając kosztować swych ciał ostrza strzał nie przyjaciela które jak fala uderzają w szeregi, w około widać jak zdrada łatwo przychodzi tarczą padają ciała, wystające strzały z przebitych ciał, kończyn padają na zieloną trawę brudząc ja kroplami krwi, powietrze zostaje skarżone pierwszym odorem śmierci, krzyku bólu, jęku.
Padają pierwsze rozkazy, padają pierwsze bojowe okrzyki, dolina zalewa się tłumem ludzi, biegnących ku rozpaczy swoich rodzin, wyostrzone ostrza jak głodne bestie zbliżają się do nieprzyjaciela, by wydrzeć z niego życie stłamsić w nim ostatni iskierkę życia pozwoli sobie zakosztować krew trochę duszy. Dwie masy uderzają w siebie pierwsze trupy zaginają tak odważna trawę, rozlewająca się krew zmienia scenerie na rzeźnie podłoża kolor na krwisty basen, uderzające miecze rozcinające w pół, topory wbijane w głowy swych wrogich przyjaciół. Tak jak ten mężczyzna tam walczący w rogu bez jednej ręki wymachuje mieczem w zemście za stracona kończyną!
Słonce skierowało swój ostatni promień na centrum bitwy ludzki bestii. Kobieta o jasnych włosach jak mgła z ostatniego promienia słońca odbitego od srebrnej tarczy zawisła nad polem bitwy nie zauważonych przez egoistycznych wojowników życia. Biała szata skrząca się blaskiem jasnego słońca powiewała na jej boski ciele, delikatne włosy tuliły policzki przysłaniały oczy, widać było delikatnie różowe usta. Smutek i jasność biła z jej osoby. Zawieszona nad tłumem brutalnych samców walczących o każda chwile wyrywających sobie serca, gardła. Powolne falowanie, zwolnione przebijanie ostrza przez skore napastnika, bryzg krwi omijający nieskazitelna biel nie draśnięta bólem, osoczem, chwila, zapachem.
Drobna diamentowa łza spływająca po policzku zawieszona w powietrzu z chwila upadku na ziemie rozbita na setki odrobinek raniła tysiące. Ostatni z mężczyzn walczący pośród trupów, rzeki krwi, części ciał swych przyjaciół, okrzyki, wytchnienia, zmęczone powolne ruchy. Jej twarz patrzy wprost nie było ruchu ona już patrzy następna łza, krzyk powietrze zamarło eksplodowało, włosy zawirowały ręce rozłożone jak promieniste strzały, mężczyzn kładą usypiają. Niemy krzyk zniewalająca siła setki trupów brak końca, smutek, obowiązek wzywał. Brak zwycięzcy brak przegranych wszytko zmieszane w błocie zdeptanej ziemi nasączonej posokom i łzami ludzkich bohaterów walczących o kawałek ziemi niczyjej. Teraz tylko ostrza błyszczące czekają utulone w mazistym płynie aż przybiegną dzieci z okolicznych wiosek wezmą w swe dłonie pielęgnować będą i wyrosną dla następnych wojen.
Przeminęła rozpłynęła się w mgle ulatujących dusz stała się chwilą, matką płacząca za swe dzieci, żoną opłakująca swych mężów, córka kochanych ojców, kochanka brutalnych wojownik&o
Krzyk trąb, dudnienie bębnów, skraje lasów zamieniają się w mrowiskach, słodka mila drży pod setkami tupiących stóp. Krzyk jazgot wydobywający się z gardzieli, zgrzyt naciąganych cięciw. Co raz to mocniejsze okrzyki dowódców, pomalowanie twarze krzyczą do siebie na siebie, powietrze wypełnia smród spoconych męskich ciał. Myszy po uciekały, wiatr umilkł, trawa płacze niebo burzy się jak na wojownika przystało dwie rozdarte połowy nieba nacierają na siebie.
Świst powietrza uwolnione ostrza zagłady, łuki rozprężyły się wypuściły swych kochanków na łowy, tnąc powietrze, mijają swych braci przyjaciół nadlatujących z drugiej strony, cel przeznaczenie ludzkie mięso czy się uda ? Tarcze najlepsi przyjaciele chronią swych panów, dając kosztować swych ciał ostrza strzał nie przyjaciela które jak fala uderzają w szeregi, w około widać jak zdrada łatwo przychodzi tarczą padają ciała, wystające strzały z przebitych ciał, kończyn padają na zieloną trawę brudząc ja kroplami krwi, powietrze zostaje skarżone pierwszym odorem śmierci, krzyku bólu, jęku.
Padają pierwsze rozkazy, padają pierwsze bojowe okrzyki, dolina zalewa się tłumem ludzi, biegnących ku rozpaczy swoich rodzin, wyostrzone ostrza jak głodne bestie zbliżają się do nieprzyjaciela, by wydrzeć z niego życie stłamsić w nim ostatni iskierkę życia pozwoli sobie zakosztować krew trochę duszy. Dwie masy uderzają w siebie pierwsze trupy zaginają tak odważna trawę, rozlewająca się krew zmienia scenerie na rzeźnie podłoża kolor na krwisty basen, uderzające miecze rozcinające w pół, topory wbijane w głowy swych wrogich przyjaciół. Tak jak ten mężczyzna tam walczący w rogu bez jednej ręki wymachuje mieczem w zemście za stracona kończyną!
Słonce skierowało swój ostatni promień na centrum bitwy ludzki bestii. Kobieta o jasnych włosach jak mgła z ostatniego promienia słońca odbitego od srebrnej tarczy zawisła nad polem bitwy nie zauważonych przez egoistycznych wojowników życia. Biała szata skrząca się blaskiem jasnego słońca powiewała na jej boski ciele, delikatne włosy tuliły policzki przysłaniały oczy, widać było delikatnie różowe usta. Smutek i jasność biła z jej osoby. Zawieszona nad tłumem brutalnych samców walczących o każda chwile wyrywających sobie serca, gardła. Powolne falowanie, zwolnione przebijanie ostrza przez skore napastnika, bryzg krwi omijający nieskazitelna biel nie draśnięta bólem, osoczem, chwila, zapachem.
Drobna diamentowa łza spływająca po policzku zawieszona w powietrzu z chwila upadku na ziemie rozbita na setki odrobinek raniła tysiące. Ostatni z mężczyzn walczący pośród trupów, rzeki krwi, części ciał swych przyjaciół, okrzyki, wytchnienia, zmęczone powolne ruchy. Jej twarz patrzy wprost nie było ruchu ona już patrzy następna łza, krzyk powietrze zamarło eksplodowało, włosy zawirowały ręce rozłożone jak promieniste strzały, mężczyzn kładą usypiają. Niemy krzyk zniewalająca siła setki trupów brak końca, smutek, obowiązek wzywał. Brak zwycięzcy brak przegranych wszytko zmieszane w błocie zdeptanej ziemi nasączonej posokom i łzami ludzkich bohaterów walczących o kawałek ziemi niczyjej. Teraz tylko ostrza błyszczące czekają utulone w mazistym płynie aż przybiegną dzieci z okolicznych wiosek wezmą w swe dłonie pielęgnować będą i wyrosną dla następnych wojen.
Przeminęła rozpłynęła się w mgle ulatujących dusz stała się chwilą, matką płacząca za swe dzieci, żoną opłakująca swych mężów, córka kochanych ojców, kochanka brutalnych wojownik&o
Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora
Forum - opowiadania
O autorze
nektrus
O sobie samym: Twórca tego portalu czyli zwykły szary człowiek.
Ostatnio widziany: 2024-12-19 23:31:43