Noc i żar
Kolejny rozpalony papieros świadczył o jego zdenerwowaniu.
Siwy dym i cyklicznie robione kółka leniwie unosiły się w przestrzeni pustego
pokoju. Siedział na samym środku pokoju, by być jakoby w centrum uwagi.
Trzymając tlące się pióro między palcami, kreślił znane tylko sobie znaki, by
chwile potem je zdmuchnąć. Rytuał trwał przeważnie 7 minut, wraz z wypiciem
upragnionej kawy. Siedząc tak samemu lubił, gdy zwilżała i rozgrzewała mu usta.
Chwilę potem działając pobudzająco, nawoływała go do myślenia. Często myślenie
ogranicza się do mimowolnego monologu, słów opisujących sytuacje jego samego.
Perfum, którym niedawno się popryskał, z każdym wyrzutem dymu z płuc - ginął -
jak powietrze w pokoju.
Cisza zgrywała się z dźwiękiem palonych, lecz skruszonych, liści tytoniu. Czuł
się jak nieodłączny element swojej paczki papierosów. Gdy za każdym razem
wyjmował jednego spośród wielu, czuł jakby palił cząstkę siebie. Ginął pośród
mgły pragnień, jakie go nachodziły. Najbardziej piekącym marzeniem była chęć
bliskości. Takiej dłuższej, psychicznej więzi, a zarazem możliwości oparcia
się. Spostrzegł, że jak wszystko szybko się rozpala i mało żaru trzeba w to
włożyć, gaśnie niczym główka zapałki. Jego kontakty z ludźmi wyglądały podobnie...
Chwilowy zachwyt pokazem sztucznych ogni, po czym krzątanie się w oparach
palonej siarki.
Skończył tlić się żar w papierosie, spojrzał na filter.
Chciał zobaczyć, jaki tym razem obraz ukaże mu się na niegdyś białej gilzie.
Czarne punktu wskazywały na to, że przeciągał podczas palenia. Kształt na filtrze
przypominał gwiazdę, poprzebijaną owymi punktami. W semantyce doszukał się
swojego imienia, pocieszyło go to, gdyż dawno nie słyszał swojego imienia z
prawidłowo artykułowanymi głoskami. Teraz nie było dźwięku, był obraz,
namalowany na podstawie nałogu.
Zajrzał też do kubka z kawą, na obrzeżach filiżanki doszukiwał się hebrajskich
napisów, najwyraźniej nie był to czas na rozwiązywanie zagadek natury.
Jedyne, czego poszukiwał w swoim życiu
to kierunku, wydawałoby się, że altruizm jest dobrą stroną człowieczeństwa.
Jemu się podobało, pokazywał dobrą stronę siebie. Swoją czarną stronę gasił w
popielniczce. Zastanawiające były jego dygocące ręce, trzęsły mu się palce,
czasami dreszcz przechodził przez całe ciało. Niespełniony impuls pragnienia
bycia epikurejczykiem, wbił się we wskazujący palec, by uciec wraz z włosem -
wypadającym ze strapionej głowy.
Zostało mu tylko otwarcie okna i zaczerpnięcie zimnego, tępiącego zmysły
powietrza. Ulatująca z oddechem para, znikała w mroku pochmurnej nocy.
Zakończył pożegnanie z nocą pocałunkiem, puszczonym na chłodnym wietrze.
Liczył, że trafi kiedyś na usta. Kobiety stojącej na swoim balkonie i
wyczekującej ciepła od nieznanej osoby.