Niedostępna
Zastanawialiście się kiedyś jaka jest granica ludzkiej wiary w cuda i bezbrzeżnej ufności w siłę miłości? Człowiek chce wierzyć w miłość. Rodzimy się z tym, szukamy, jesteśmy gotowi poświęcić wiele, byle znaleźć tę wyjątkową, jedyną, która swoją siłą i głębią dotknie najgłębszych i najczulszych warstw naszej duszy, pochłonie. Bywa, że taka się zdarza – albo złudzenie właśnie takiej. Ludzie zakochują się bezbrzeżnie, niestety – często bez wzajemności. Kiedy człowiek jest zakochany przestaje myśleć o swojej dumie, potrzebach, ambicjach, planach. Chce dawać siebie bez reszty i pragnie tylko tego, żeby obiekt uczuć chciał to od nas wziąć.
Mówią, że miłość jest ślepa, wszystko wybaczy, wygładzi, wytłumaczy. Często tłumaczy tak wiele, że postronnym, stojącym z boku w głowie to się nie mieści – poniżenie, siniaki, drwiny, kłamstwa, zdrady. Oczywiście, że to owocuje łzami, złością, buntem, ale później wystarczy błagalne spojrzenie, zagraniem na strunach litości przez postawę pełną skruchy, klika zgrabnie dobranych słów typu : „Ratuj mnie. Jestem śmieciem, urodziłem się zły i taki zostanę, chyba, że dasz mi szansę. Wiem, że ty możesz to zrobić. Możesz mnie zmienić. Tylko ty.” Może być też tłumaczenie typu – „Wystraszyłem się tego co do ciebie czuję. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego. Zawsze byłem wolny, ale już nie chcę. Kiedy odszedłem zrozumiałem to. Przyjmij mnie w swoją niewolę”
O ile potrafią mówić, układać słowa. Niektórzy nie potrafią. Znajdują inny sposób, żeby zacząć wszystko od początku. Mija chwila i znów są drwiny, kłamstwa, szyderstwo, itd.
A jeśli ta osoba, której zaufasz po raz enty, zupełnie irracjonalnie, porzuci dla kogoś innego? Szansa na to jest duża, bo skoro oszukiwał, zdradzał, poniżał, to nigdy nie kochał. Znajdzie bardziej pożądany obiekt i porzuci – na 90 procent. Chyba, że nie znajdzie żadnej innej, naiwnej, albo pojawią się dzieci. Wtedy zostanie i będzie czuł się wielkodusznym ofiarodawcą swojej wolności – ofiara na uwięzi w imię odpowiedzialności za wspólne dzieci. Będzie mścił się przez całe życie na tej, która go uwięziła.
Złóżmy jednak, że w porę (i na szczęście) porzucił. Kłamał, poniżał, ty robiłaś różne dziwne rzeczy o które byś się nawet wcześniej nie podejrzewała, aby uratować, czy też wskrzesić w nim miłość, później on porzucił. (Niechcący przypisałam osobie pokrzywdzonej płeć żeńską, ale sytuacja może być odwrotna. Tak, czy inaczej pozostańmy już przy tym, że ona jest porzucona, a jego już nie ma. Odfrunął w ramiona innej.) Co wtedy? Oczywiście poczucie poniżenia, krzywdy, żal i rosnąca wściekłość na miłość, która zaślepiła i na siebie samą, że pozwoliłaś się jej omamić. Pojawia się rosnący bunt przeciw zakochaniu w ogóle.
Rozpacz jednak po jakimś czasie mija. W miejsce poczucia krzywdy wchodzi poczucie osamotnienia. Inni wokół tworzą pary, mniej, lub bardziej udane, ale są razem. Niektórzy tryskają szczęściem, zakładają wspólne gniazdka, a ty? Znów powoli rodzi się pragnienie bliskości, posiadania kogoś i należenia do kogoś. Znów chcesz ufać i jeżeli pojawia się ktoś, kto wydaje się chcieć też, a jest w miarę przyswajalny wiara w cuda budzi się na nowo, rozkwita, pożera wcześniejsze rozczarowanie.
Wchodzisz w nowy związek z pełną ufnością. A jeżeli to też okaże się rozczarowanie? Przypuśćmy, że po chwili okazuje się, że on ma żonę i troje dzieci. Zapomniał wspomnieć. Żona to oczywiście zołza, przy tobie oddycha i tak dalej. Miłość mydli oczy, sprawia, że chcesz wierzyć i wierzysz. Znów jest stek kłamstw. Szereg zmarnowanych miesięcy na destrukcyjne uczucie, pozbawione szans na przyszłość. Trudno się wyplątać. Dopiero jak ona – ta żona stanie przed tobą twarzą w twarz