Niedostępna (2) Po urlopie
Znacie to uczucie, to bolesne i dołujące doświadczenie, gdy kończy się urlop i trzeba wrócić do pracy?. Zawsze tak jest, że choćby nie wiem ile dni nam dano zawsze uciekają zbyt szybko, nasza wolność trwa zbyt krótko. Dwa dni przed pójściem do pracy przybija świadomość – znowu kołowrotek spraw, wszystko w biegu, pretensje szefa. (Szef zwykle bywa chronicznie niezadowolony ze wszelkich naszych starań. To chyba jest przypisane w pakiecie do stanowiska.) Nikomu nie chce się wracać do pracy. Zwykle ludzie tak mają. Normalność. Co więcej – szefowie też tak mają. No ale trzeba, bo machina zwana gospodarką musi się kręcić, musimy zarabiać, żeby mieć za co żyć.
Adriana natomiast miała inaczej. Urlop dostała we wrześniu. Wcale jej się nie śpieszyło, więc pozwoliła najpierw wykorzystać należny odpoczynek od pracy kolegom i koleżankom posiadającym rodziny.
Na początku września poleciała na tydzień do Londynu, do siostry Marioli – młodszej. Dwoje małych dzieci, mąż pracujący na etacie w jakimś markecie. Jeździł na wózku widłowym. Chwalił sobie swoją pracę. Mariola zajęta była dziećmi, domem. Nie za bardzo miała czas, żeby z nią wyjść i cokolwiek pokazać. Z resztą. Widocznym było, że szwagrowi wizyta szwagierki nie za bardzo była na rękę. Sama próbowała trochę pozwiedzać, ale co to za atrakcja – samemu włóczyć się po ulicach miasta, czy sklepach? Kiedy wróciła do domu żałowała, że gdziekolwiek wyjeżdżała. Odwiedziła rodziców na wsi. Chętnie skorzystali z jej pomocy w zbieraniu warzyw, a przy okazji wykorzystali sytuację, aby poruszyć temat jej staropanieństwa.
- Ty Ada jesteś taka sprytna dziewucha. Kto by pomyślał, że tak marnie skończysz? – mówił ojciec, chudy człowiek drobnej postury, o poszarzałej i dość zniszczonej twarzy. – Jo tu nie chce nic mówić, ale ty to marne szanse masz, żeby sobie w tym wieku życie ułożyć. Już chyba stara panna zostaniesz. I co to za życie bez chłopa, bez dziecka? Jak ty to zamierzasz dalej?
- Mam pracę, mieszkanie, radzę sobie. Tak? Chłop nie jest mi potrzebny.
- Eee tam. – machnął ręką mężczyzna – Całkiem ci się we łbie w tym mieście poprzewracało. Ładno jeszcze jesteś, ale staro już. Trzydzieści cztery lata? Nikt takiej stary baby już nie weźmie.
Następnego dnia ojciec popił z kolegami, bo była jakaś okazja – ktoś dziadkiem bodajże został. Wrócił do domu, zasiadł za stołem czekając na obiad, a gdy żona podała mu talerz, z trudem patrząc na oczy i chwiejąc się we wszystkie strony, doniósł łyżkę do ust, po czym zaklął i rzucił talerzem. Talerz z głośnym brzdękiem rozbił się, a zawartość rozchlapała się po stole, podłodze i ścianie.
- Co to ma być, kurwa! Poparzyć mnie chcesz? Ile razy mam ci mówić niemoto cholerna, żebyś mi nie podawała gorącej zupy!. Do niczego się, kurwa, nie nadaje. – wstał, doszedł do lodówki, urwał sobie kawał kiełbasy, wziął pajdę chleba z chlebaka i poszedł, gdy matka nie mówiąc ani słowa sprzątała po nim. Adrianie ścisnęło się gardło. Po chwili wycedziła gorzki komentarz.
– Mężczyzna, największe dobro, jakie może spotkać kobietę.
Matka na te słowa spojrzała na nią najwyraźniej obruszona.
- Chłopy są jakie są. Jak będziesz szukać księcia z bajki to nigdy nie znajdziesz. Pomóż mi tu lepiej.
Kolejnego dnia ciotka zaczęła ją swatać z jakimś starym kawalerem , synem sąsiadki, kuzynka zaczęła opowiadać o blogach i stronach randkowych i o powodzeniu jakim się cieszą. Ogólnie – każdy kolejny dzień urlopu był coraz gorszy. Kiedy wróciła do swojego małego mieszkanka w Warszawie myślała, że odpocznie z dobrą książką i lampką wina, ale też niewiele z tego wyszło. Okazało się, że obok wprowadzili się studenci lubiący głośną muzykę, przy której, żeby było zabawniej przeprowadzali jakiś remont. Marzyła już, żeby stąd uciec i wrócić do normalności, czyli do swojej pracy, regularnie i sensownie ułożonego planu dnia, zadań, wyzwań. W Anglii na wyprzedaży kupiła nowy, gustowny, ładnie skrojony kostiumik koloru kanarkowego i jeszcze kilka fajnych ciuchów. Mogła je teraz zaprezentować w redakcji. Już w przeddzień wyjścia do pracy była w salonie kosmetycznym, aby profesjonalną maseczką i zabiegami odświeżono jej cerę, później u fryzjera – podcięto jej końcówki, odświeżono kolor, rozprostowano włosy na prostownicy – teraz były gładkie i lśniące, sięgały prawie do pasa. W domu zrobiła sobie kolorowy manikiur. Poprzeglądała i posegregowała zdjęcia – narobiła ich trochę podczas podróży. Już miała pomysł na artykuł i propozycje nowych aranżacji salonów i balkonów.
Rano do pracy wyszykowała się wcześniej niż zwykle i zajechała na parking służbowy jako jedna z pierwszych. Wielkie było jej zdziwienie, kiedy przed nią na jej miejscu zaparkował jakiś mężczyzna srebrnym wolxvagenem. Zatrzymała się i wysiadła ze swego auta zdenerwowana, a naprzeciw niej stanął on – niegodziwy złodziej miejsca parkingowego – lat około trzydziestu, w modnie skrojonym, szarym garniturze, włosy ciemny blond i z telefonem w ręku. Nawet jej nie zauważył.
- Przepraszam bardzo, ale panu musiało się coś pomylić – odezwała się od razu gotowa odzyskać swoje miejsce, choćby nie wiem co. Spojrzał na nią spod brwi niebieskimi oczyma – jakby zaskoczony i zdezorientowany, nie wiedząc o co chodzi. – To moje miejsce parkingowe – wyjaśniła – To jest parking służbowy i parkują tu tylko pracownicy redakcji.
- Ale przecież wokół jest jeszcze pełno wolnych miejsc – zauważył z ogromem zdziwienia malującym się na twarzy, nieznacznym gestem dłoni trzymającej telefon wskazał okolicę i powiódł wzrokiem dookoła . – Od prawie miesiąca tu parkuję i nigdy pani nie widziałem.
- Tak się składa, że byłam na urlopie. Teraz wróciłam i chciałabym odzyskać moje miejsce.
- A nie może pani zaparkować na innym? Śpieszę się trochę. – uśmiechnął się jakoś tak głupkowato, że Adriana miała ochotę krzyknąć. Powstrzymała jednak podniesienie głosu i starała się wytłumaczyć rzeczowo.
- Nie mogę. Od lat każdy w redakcji ma swoje miejsce do parkowania i tego się trzymamy, żeby rano był porządek i żeby nikt nie musiał krążyć, szukać i spóźniać się do pracy. Jeśli teraz zaparkuję w innym miejscu zajmę komuś innemu miejsce i zacznę pracę po urlopie od konfliktu. Chciałabym tego uniknąć, zatem bardzo proszę, żeby zabrał pan swoje auto na inne miejsce. Zajmie to panu chwilę.
- A czy to nie będzie tak, że wówczas zajmę miejsce komuś innemu? – na to pytanie Adriana zmroziła tylko intruza wzrokiem, zatem już nie dyskutował, tylko schował telefon i wyjął z kieszeni kluczyki – No dobrze, dobrze. Skoro pani tak na tym zależy. – wsiadł do samochodu i przejechał dość sprawnie na najbliższe miejsce obok – należące do Patryka, ale tym już Adriana nie zamierzała się przejmować. Niech oni sami później dochodzą między sobą, które miejsce jest czyje. Adriana zaparkowała, zabrała swoją torebkę i wysiadła zamykając auto. On nadal tam był znów zajęty swoim telefonem.
- Już jestem, idę. Miałem tu tylko małe zamieszanie z samochodem. Czekajcie. – rozłączył się i podszedł do Adriany wyciągając dłoń. – My się jeszcze nie znamy. Karol Zieliński jestem.
- Jest wiele osób na świecie, których nie znam i jakoś nad tym nie ubolewam. – odcięła się Adriana nawet nie myśląc o podaniu dłoni. Imć Karol najwyraźniej trochę się zmieszał, ale machnął ręką.
- Poznamy się jeszcze. Muszę lecieć. – Poszedł w stronę redakcji krokiem faktycznie bardzo szybkim, niemal biegnąc. Adriana poszła w tym samym kierunku. Przemknęło jej przez myśl, że to nowy pracownik, ale w redakcji pracowało wiele osób. Nie z wszystkimi musiała blisko współpracować.