Nehreom- część 1- rozdziały 1-4
Realność bowiem, łapie za nadgarstki i wykręca każdemu ręce z kpiącym uśmiechem, wie że „nie stać” ciebie na nic więcej, a już na pewno, nie na to czego chcesz. Powoli zaciska uścisk, patrząc beznamiętnie w twe oczy, coraz mocniej, i wtedy lekkie muśniecie powiekami z równoczesnym roztrzaskaniem twych kości- łańcuch łączący ciebie i ograniczenia zsuwa się z twych przegubów- zerwany... upragniony.
Wielokrotnie przepłacona cena? Jest przecież, tylko jedna, niezmienna, i tylko kupców brak.
Legenda to zwykle opowiedziana historia
Kilkaset lat po mym przybyciu, na wschód od naszego wiecznego zesłania, niebo rozjaśniło się, daleko na pustyni, poza naszym wzrokiem- to osobna rzecz, która ma własną historię, tylko raz bezpośrednio wspólna z mą na ziemi.
Było coś jeszcze, mówiło się o tym dużo, po cichu. Przypuszczaliśmy, że jesteśmy odgrodzeni przepastną barierą, stworzoną z wiatrów nasyconych piaskiem, ścierających wszelki opór, istniał on bardziej jako szybki ratunek, dla tych co odważyliby się uciec, ba udałoby się! Wpierw bowiem żar tutejszego słońca, zmieniał się zaraz za bramą, jakby za nią gwiazda była zaledwie kilkaset kilometrów od nas. Przeraźliwa męka, odstraszała nas skutecznie. Powróćmy jednak do legendy, co dalej, otóż na drugiej stronie tego świata- również kuli, jest podobno niebo, osada- jak u nas, tylko odpowiednio: pełna radości, zieleni, strzeżona przez złotych wysłanników Najwyższego.
Nie wspominałem, o jednym, zapewne myślicie, o tym, że można było zaryzykować ucieczkę, i karę jaką za nią wyznaczono, za chwilę wyższego cierpienia na wydmach. Otóż jesteśmy tu śmiertelni w innym znaczeniu- zaraz wytłumaczę, o wiele trudniej tu umrzeć, mówi się, że tylko anioły mogą nas zabić, i siebie nawzajem, oraz ten wiatr. Tu śmierć w każdym razie przychodzi niezwykle trudno, a ból zbliżania się do niej choćby odrobinę niewyobrażalny, niemożliwy do opisania.
Co więc, jest tu po wręcz niemożliwej śmierci? Coś gorszego niż piekło- nicość, trafia się do osobnego świata stworzonego dla każdego z osobna, wypełnionego ciemnością, pozbawionego tortur, doznań, świadomości, że mimo wszystko inni są w tej samej sytuacji, umożliwiających odczuwanie czasu. Innymi słowami: wieczność w nieświadomości jej pozornego upływu. Diabły żegnały się, gdy ktoś o tym wspominał, a anioły zastygały w konsternacji i próbie zachowania spokoju, i wiary w nieomylność Stworzyciela. Nieprawdopodobna możliwość, która wisiała nad każdym, utrzymywała dwie półkule w zawieszeniu broni, przynajmniej na razie.