Myślałem, że najbardziej niezrozumiałą rzeczą dla mnie będzie to, co robisz, ale to, co powiedziałaś, jest jednak jeszcze gorsze. (niedokończone)
dziś wypróbować, przerywa telefon. Nie przypominam sobie, żebym zabierała komórkę, ale po chwili mam już tę dzwoniącą przy uchu. Głos chłopaka po drugiej stronie jest głęboki i miły dla ucha, nie mogę ustawić mych myśli w pionie na tyle, by wyczytać z niego choć jedną konkretną informację. Sama nie wiem, kiedy odpowiadam, i to dwoma zdaniami. Odkładam głowę na ramię, które wciąż lekko rusza się, wyplątując dłoń z materiału wewnętrznej kieszeni. Po kilkunastu sekundach wraca w ów miejsce, a przed moimi oczami pojawia się tekst na zielonym tle. Muszę chwilę pomrugać, żeby odczytać adres, pomrugać nieco dłużej, żeby się podnieść, a potem poprosić ścianę o pomoc w podniesieniu tego drugiego ciała. Idziemy w dziwy sposób. Nie udaję, że wiem, w którym kierunku, więc też nie patrzę, w którym kierunku. Twarz schowaną mam przy tej wewnętrznej kieszeni, z policzkiem przy pustej kieszonce swetra. Mam ochotę wsunąć do niej ucho. Lubię równomierne dźwięki. Szum samochodów. Syreny kilka ulic dalej. Nasze kroki. Mój oddech, przez usta. Bicie serca pod prawym uchem. Mam ochotę nie tylko wcisnąć ucho do kieszeni, bliżej tego odgłosu, ale całą siebie, z twarzą na przedzie, mam ochotę wcisnąć głębiej. Głęboko, głęboko, ponad warstwy bawełny, syntetycznych tkanin, naturalnego materiału oplatającego ciało i pod tkanki. Jak najgłębiej. Co jest głębszego niż krew? Symbiotycznie, moimi nogami i resztą dolnej części ciała, jego głową, choć kiwającą się w stronę Oceanu Atlantyckiego i Rosji, ramionami, dochodzimy pod wskazany adres. Przynajmniej myślę, że tak jest, bo zatrzymujemy się, stoimy chwilę, wciskam się bardziej w ciepło równomiernego dźwięku, a on wyjmuje klucz, który pasuje do zamka. Przywitało nas zapalone światło i troszkę mnie to zdziwiło. Do momentu, kiedy pojawił się chłopak o włosach jakby z jednym wypłowiałym na blond pasmem i znowu zaczął mówić, gestykulując. Obserwowałam go kątem oka, drugie dalej chowając w kieszeni. Wtedy właśnie pojawiło się prawdziwe zdziwienie: czułam się pewniej, rzeczywiście, a on dalej mówił tak, że nie rozumiałam znacznej części. Zachciało mi się płakać. Nie cierpię, jak okazuje się, że nie umiem, choć myślałam, że tak. Drugie oko też wcisnęłam bliżej kojącego łomotania, mając nadzieję, że ten odgłos poskromi żywioł wody. Odezwał się drugi głos, zrozumiały całkowicie, ale jego zaś nie słuchałam. W pewnym momencie przestałam też słyszeć, bo mimo że nawpychałam sobie tego zielonego swetra do ust, łkanie zagłuszyło okalającą mnie wszechobecność. Kiedy dotarły do mnie dźwięki spoza mojego gardła, była to woda pod dużym ciśnieniem, jakaś śliczna muzyka, chyba fortepian i jedno skrzypnięcie drewnianej podłogi. Potem jeszcze głuche tąpnięcie, kiedy uderzyłam głową w tapetowaną paskudnie ścianę - inny paskudny wzór, tym razem na ręczniku, prawie dotknął mojej twarzy. A potem dłoń, nie ta ciepła i znajoma, dotknęła leciutko mojego prawego kolana. Wystarczająco leciutko, żeby moje gardło zaczęło znowu zagłuszać resztę Układu Słonecznego, bo zaczęłam wrzeszczeć. Ciało ludzkie jest zbudowane tak genialnie. Zginasz ręce, ramiona trzymając przy sobie, a kolana dociskasz do czoła - wszystko do siebie pasuje. Uszy mieszczą się w dłoniach, a z ust dźwięk wycieka na tyle, by dla ciebie nie był aż tak dokuczliwy, jak dla innych, kiedy zechcesz wyrzucić z siebie całą kakofonię emocji. Tylko ciecz, składająca się z prolaktyny, wody, morfiny i zapewne jeszcze innych antyseptyków, nie miała gdzie uchodzić. Pod kątem, w jakim tr