Multi-kulti
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy na dworcu to brud. Oraz, że jest zimno. W następnej kolejności mój wzrok przykuła turecka budka oferująca lahmacum z kebabem. Automatycznie poczułam głód. Zastanawiając się, czy znowu ktoś powie mi, żebym tyle nie jadła, ruszyłam w kierunku jedzenia. Dostałam pół kg tureckiej tortilli z gyrosem i sałatą. Stanęłam przy stoliku i zaczęłam się do niej dobierać. Podszedł do mnie facet. Nie powiedział, żebym tyle nie jadła. W sumie za pierwszym razem nie wiedziałam, co powiedział. Wymamrotał coś pod nosem i patrzył na mnie oczekując odpowiedzi. Lekko wkurzona, że ktoś mi zawraca głowę podczas, gdy ja próbuję się dobrać do podwójnie zapakowanego lahmacum odpowiedziałam, że być może, gdyby mówił głośniej wiedziałabym, czego ode mnie chce. Na szczęście okazało się, że nie chciał mnie podrywać. Chciał jedynie jedno euro. Odpowiedziałam, że nie mam pieniędzy w nadmiarze. On stał i gapił się na mnie, jak sroka w kość. Zdenerwowana spytałam, czy mogę w spokoju zjeść. Odszedł na bok i tak długo, jak ja męczyłam gyrosa, tak długo się na mnie patrzył. Podejrzewam, że to taka taktyka. Lahmacum wychodziło mi uszami. Obiecałam sobie, że nigdy więcej nie zjem nic na mieście.
Przyciskając torebkę do ciała, wbiłam się w tłum. W przeciwieństwie do Duseldorfu, w Krefeld do samego końca nie przywykłam do tych ludzi. Niby tacy sami jak ja, ale tacy inni. Taka dzicz. Ja sama w tym towarzystwie też powoli zamieniałam się w dzikusa. Przy toalecie pogoniłam dziadka, który chciał się wepchać przede mną. Kupując bilet przy automacie, podszedł do mnie kolejny senior pytając o 20 centów. Również tak mamrotał, jak ten gość przy lahmacum, że musiałam go poprosić, by powtórzył. Przypomniałam sobie, że w Dusseldorfie również, gdy kupowałam bilet, czaił się jakiś chłopaczek. Nie mogłam się wtedy skoncentrować, by znaleźć połączenie do mojego miasteczka. Na odczepnego dałam mu euro przyciskając do siebie torebkę.
W Krefeld już nie rozdawałam pieniędzy. Przycisnęłam tylko mocniej torebkę. W duchu pomyślałam, że co to jest 20 centów. Jednak sposób działania tych ludzi, wydawał mi się bardzo bezczelny, chamski i niebezpieczny. Nie zaczepiali ludzi, którzy stali, czy powoli szli. Zaczepiają ludzi zajętych. Którzy płacą, jedzą... Jest w tym pewnie jakiś system. Być może nie o to jedno euro chodzi, czy o 20 centów. W takich sytuacjach człowiek nie jest czujny i zamiast jednego euro może stracić cały portfel. Wróciłam do domu. Przyciskając torebkę do siebie. Tego dnia dodatkowo wsadzałam do niej rękę, by sprawdzić, czy mam w niej jeszcze portfel.
W moim miasteczku poszłam na zakupy. Torebkę powiesiłam na wózku i niejednokrotnie straciłam ją z oczu. Przy wyjściu dałam euro z wózka dziewczynce, która codziennie tam stoi. Od czasu do czasu dam jej parę drobnych. Raz, gdy pożyczyła mi monetę na wózek, dałam jej dwa euro, innym razem robiąc zakupy w sklepie, pomyślałam, ze z pewnością ma dzieci i kupiłam jej rafaello i ciastka. Była zdziwiona, ale miałam wrażenie, ze się ucieszyła. Taka moja koleżanka się z niej zrobiła. Idąc do domu z zakupami dumałam o tym, jak to jest fajnie się nie bać.
W dalszym ciągu zastanawiam się, czy to Niemcy się zmieniły, czy ja. Co musi czuć stary, rodowity Niemiec, widząc taką wierzę Babel. Może się nie boi, tak jak ja. Ale serce z pewnością mu pęka z żalu. Co się stało z tym krajem...
Najgorsze, że w takiej atmosferze człowiek sam staje się innym człowiekiem. Cała moja teoria o wspaniałym multikulti, tolerancji, globalizacji i otwartości w jednej chwili runęła w gruzach. Nie chciałabym takiej Polski. Nie podobają mi się takie Niemcy.