Moje pierwsze zlecenie, część czwarta: Niezgoda między perełkami
Przychodzi obiad. Znowu chodzimy w kółko: Pchełka, Helga i ja. „Nein, Helga, nein!”. Jemy obiad. Znikają talerze. Raz, dwa, trzy… Toczą się tabletki, toczą… Tym razem pada stwierdzenie, że Pchełka chce otruć Helgę. Zaczynam się bać. „Halo, baza! Tu Baśka. Proszę o teleportację! Halo! Ja chcę do domu!”
Dochodzę do takiego momentu, że dzielę się tym, co myślę. Mianowicie że łagodnie powiedziawszy, w tym momencie to Pchełka wydaje mi się tą szurniętą. W pełni rozumiem podopieczną, która ma wątpliwości, czy ktoś jej nie truje. Pchełka lata, miesza, nic nie mówi albo mówi „Nein, Helga, nein”. Mówię, że mi się wydaje, że potrzebny jest jakiś plan, spokój, porządek. Że można powiedzieć, co podopieczna ma przynieść do stołu. Tymczasem biegamy we trzy, jak nienormalne.
Cisza. Cisza trwającą dobę. Pchełka obraziła się na dobre. Zapytała, jak mogę. Powiedziała, że dopiero zaczynam i nic nie rozumiem. Cisza. Spokój. Z jednej strony żal zmienniczki skierowany w moim kierunku, z drugiej – moje wyrzuty sumienia. Może za ostre słowa? Dwie z nas perełki. Wspólny los, wspólne zadania. Nie wypada. Co będzie, jak przyjdzie córka podopiecznej, a my się nie odzywamy? Jeszcze kilka wspólnych dni przed nami. Nie możemy przecież pracować w milczeniu.
Chcąc nie chcąc, wyciągnęłam rękę do Pchełki. Przeprosiłam. Rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Pchełka nadal zraniona. Nie ma jednak rany, która by się nie zagoiła. Wypowiadam słowa będące balsamem na duszę zmienniczki. Chociaż nie do końca jestem przekonana, że nie mam racji. Widzę jednak, jak Pchełka cierpi. Nie wypada inaczej.