Moje miasto. Miasto kobiet.
-Mamo, proszę cię…
-Babciu, żyjemy w wolnym kraju! – powiedział mój siostrzeniec nie odrywając oczu od urządzenia. –Odkąd złamałaś nogę stałaś się strasznie marudna.
-Janek! – skarciłam go. - Gotowy już jesteś? Wiesz, że rodzice nie lubią na ciebie czekać.
-No już, już – westchnął wstając i odłożył tablet na dębowy stolik.
-I za moich czasów do kościoła chodziło się elegancko ubranym, a nie w podziurawionych spodniach…
-Taka moda! – rzucił z przedpokoju.
Mama przewróciła teatralnie oczami, mrucząc coś pod nosem. Po chwili usłyszałyśmy trzask wyjściowych drzwi. Przejrzałam się w lustrze dokonując ostatnich poprawek makijażu i uśmiechnęłam się do matki. Była wysoką kobietą o gęstych, siwych włosach i błyszczących oczach, które sprawiały, że wyglądała na „bujającą w obłokach”.
Podeszłam do niej i pocałowałam ją w czubek głowy.
-Kocham cię – powiedziałam i podniosłam z blatu stołu palmę wielkanocną.
Dzwon Zygmunta zaczął bić wzywając wiernych na popołudniową mszę z okazji Niedzieli Palmowej.