Moja mała dziewczyneczka…
…
marzyć też przestałam, bo po co dłużej karmić się mrzonkami : o domu, uśmiechniętych rodzicach i wesoło krzątającej się po kuchni babci gotującej obiad, także wspólną wigilię czy inne uroczystości można sobie wybić z głowy...
…
oddałabym bez wahania wszystko, by choć przez jeden dzień odczuwać bezwarunkową miłość, spokój oraz bezpieczeństwo bijące od nich obojga oraz za to upragnione miejsce na świecie, jakiego nie było i pewnie nie będzie…
…
droga przez życie samotnego dziecka, którego nie chcieli nawet biologiczni rodzice jest zawsze męką skazańca bez możliwości odkupienia winy.
To życie, które tylko patrząc na nie z boku, wygląda na możliwe do zrealizowania, dobrnięcia do końca, lecz na pewno nie szczęśliwego, lecz to byt dożywotniej syzyfowej katastrofy i to całe poprawne tak znienawidzone życie – zamieniłabym na jedne słowa, jakich nie usłyszę : Kocham Cię moja mała dziewczyneczko…
…
dlatego właśnie uwielbiam oglądać bajki. Tam jest tak radośnie i szczęśliwie. Zupełnie inaczej niż było u mnie w domu. Wtedy zapominam na chwilę, że u mnie od lat nikt szczerze się nie śmiał ani nie żartował. Nawet teraz w swoim tego nie robię. Pamiętam doskonale, że nie było to normalne zachowanie, bo wszyscy wtedy patrzyli na mnie tak jakoś dziwnie. Śpiew czy taniec, również są nie pożądanym hałasem.
Lepiej i bezpieczniej być niewidzialnym. Teraz potrafię to robić doskonale. Bezszelestnie schodzić z drogi. I chociaż podążam własną to mam przed oczami ten widok, którego naprawdę nie było – ich trzymających się za rękę… Zadowolonych z życia, jakie mają i z dziecka, którego tak mocno pragnęli, ale to tylko jedno z wielu marzeń nie do spełnienia…
…
rodzice. Żyją dalej w jakiejś mydlanej bańce, dawno temu wykreślając moje istnienie z ich wspólnego scenariusza – wymazując epizod LEILA oraz to, że w zamierzchłej przeszłości tworzyliśmy coś na kształt rodziny.