Mój ból porannego istnienia
- Nic złego z móżgiem się nie stało. Nudności zaraz ustapią. Założymy tylko opatrunek na tę ranę. - zmacał mi głowę i kazał wstać.
Wstałam, lekka śruba, ale stoję! Weszłam do sali zabiegowej, jakaś pielęgniarka bez słowa opatrzyła mi głowę. Gdy wychodziłam z pomieeszczenia puściła mi oko. Nie wiem co to znaczy, ale no dobra.
Michał spojrzał na mnie. Czy ja aż tak źle wyglądam? On jest, on... to wuefista z mojego liceum! Koleś ma własną siłownie i ciupie kase.
- Michał Szydłowiecki?!
- Dobra. Już nic nie mów. O mało co nie przejechałem cię. Jedziemy do ciebie. - Ach! Ja go kocham! Moja miłośc z klasy pierwszej! Najfajniejsza dupa w mieście! Aaa... jedziemy do mnie...! Bosko!
- Tu w lewo... to mój dom.
Całą drogę przegadaliśmy. Koleś mnie kojarzył, nie wiem skąd. Nie chodzę na siłownię, ale za to dowiedziałam się, że mój wychowawca - chuchero - tak! Luuz. Wysiedliśmy z jego audi A8. Wyciągnęłąm klucz, otworzyłam drzwi domu. Weszłam, Michał też.
- Kawy? - zapytałam.
- Poczekaj, ja zrobię. Tobie nie wolno. Masz jakiś sok?
- Coś tam mam... Poszukaj w lodówce, a kawa jest w trzeciej szafce po lewej stronie od okna.
- Acha.
Przyszedł do mnie z sokiem. Ja leżę na kanapie i ledwo otwieram oczy. Czy zostanie? Nie wiem... Jak go tata zobaczy na pewno się ucieszy... Moje życie towarzyskie identyczne jak u Wertera może się zmienić. Za niedługo matura. Nie! Nie myślimy o maturze pani Agnieszko. Michał. Michał... mmm... Kochany mój. Mój...
O jaki ładny różowy słoń... I kwiatuszki! Fioletowe! Oj... chyba się wyłączyłam. Michał...! Otworzyłam oczy - musiałam przysnąć. Nie ma go! cholera zawsze to samo... Uciekł mi kolejny facet...
Podczas przepięknych czterech godzin mojego porannego życia, zdołałam wysłuchać mioch piosenek, zostać potrącona przez największą szychę w mieście, rozwalić głowę, zakochać się i cierpieć udręki psychicznie...
Wszystko dzieje się tak szybko...
Witaj weltschmerz...