Marta i mnich rozdział 3
- I co podoba się Pani -spytał handlarz, odruchowo zacierając ręce i ciesząc się, że znalazł chętnego na obraz
- Muszę jeszcze wiedzieć ile pan za niego chce - spytała twardo, bez ekscytacji w głosie, nie zdradzając się handlarzowi, że już się w tym przedmiocie zakochała
- Jak dla Pani - właściciel obrazu zmierzył postać dziewczyny od dołu do góry jakby oceniając zamożność jej portfela
- Dwadzieścia złotych polskich, to nie jest wyrugowana cena, pewnie samo płótno jest więcej warte -odparł drapiąc się po głowie i oczekując z niecierpliwością odpowiedzi
- Może Pan coś opuści z ceny, mam tylko piętnaście złotych - odparła Marta z wprawą starego zdobywcy rzadkich przedmiotów
- No jak dla Pani, niech będzie moja strata- odparł ze śmiechem, rozpoznając w dziewczynie łowcę skarbów
- Dla Pani, dowód kupna i nowa zdobycz - powiedział handlarz pakując obraz w szary sztywny papier i ciesząc się z upolowania klienta
- Dziękuje - odpowiedziała Marta odbierając obraz z rąk handlarza i ciesząc się z udanego zakupu udała się w stronę wyjścia z targu. Opuszczając targ zrobiła drobne zakupy na dziś i jutro. Kupiła w piekarni świeżo pieczony chleb, na targu rybnym wędzoną rybę, czerwone lśniące pomidory, ogórki oraz duży kubek jogurtu truskawkowego.
Ruszyła ze swoja nowa zdobyczą i zakupami w stronę mieszkania. Pomimo, że wyszła z domu rano, dochodziła już godzina czternasta, wiedziała, że o tej porze roku za dwie godziny zacznie się powoli z ściemniać. Wieczorową porą, pobliskie budynki przybierały tutaj dziwne kształty, wyglądały trochę upiornie, zwłaszcza w dzielnicy blisko nabrzeża. Pomimo tego okolica w bezchmurny dzień była całkiem miła i zachęcała do spacerów.
Bliskość znajdującej się w pobliżu wody, nie tylko pobudzała ją, ale napawała wręcz dziwną radością, zwłaszcza port i łodzie rybacki, od których tu się roiło. Spacerowała tu często po pracy, obserwując statki wracające z połowów ryb, oraz rybaków naprawiających swoje łodzie. Właściwie obserwowanie łodzi, nigdy nie miało końca, bo zawsze przypływały do portu nowe jednostki. Czas biegł tu całkiem inaczej niż w mieście, ludzi byli tu zawsze zajęci, skupieni na swojej pracy, którą nie rzadko kochali. Obserwowała tu starych marynarzy schodzących ze swoich statków, z fajkami w zaciśniętych ustach, używających czasem naprawdę niecenzuralnych słów, oraz rybaków, armatorów i przekupki na targu zachwalające swój towar - istna wieża Babel.