Marazm
Otwieram oczy i rozglądam się dookoła. Nie wiem gdzie jestem. Próbuje się poruszyć, lecz zostaje spacyfikowany przez falę bólu. Zamykam oczy chcąc w ten sposób biernie przeciwstawić się uczuciu strachu i bezsilności, czuję jednak jak ich obmierzłe dłonie zaciskające się na mojej szyi. Mój sprzeciw nie wywarł na nich wrażenia.
Obudziłem się. Co sprawiło, że zasnąłem? Ból, strach czy bezsilność? Nie miałem pojęcia. Moje myśli zostały obezwładnione przez imperatyw bezruchu powodowany perspektywą kolejnej pacyfikacji.
Strach, bezsilność i ból. Moi jedyni towarzysze stali nade mną z cynicznymi uśmiechami na szpetnych twarzach. Obezwładnili mnie. Jedynym co łaskawie pozostawili do mojej decyzji była pora snu. Postanowiłem, iż nadeszła teraz.
Obudziłem się z krzykiem. Tak mi się przynajmniej wydawało, nie wiem czy tutejsza klasa rządząca pozwoliła dźwiękom dźwięczeć. Nagłe przebudzenie spowodował wybuch bólu w lewej nodze. Chyba, pewien nie byłem. Nie mogłem jednak nic zrobić. Leżałem jak sparaliżowany wrzeszcząc w niebo głosy i pozwalając, aby ból całkowicie mnie pochłonął. Nagle nade mną pojawiła się postać. Osobistość tak jaśniejąca, że drastycznie przyćmiła zarówno ból jak i bezsilność i strach, które w popłochu i wstydzie zniknęły. Cudowny kres oligarchii! Świetlista sylwetka wyzwoliciela nawet nie drgnęła. Przez brak fizis sprawiała wrażenie obojętnej piękności, która przybrawszy formę całkowitego uniesienia niemo podkreśla pozycję bycia ponad wszystkim. Zdawała się nie mieć konturów; paradoksalnie jej aparycja nie była powierzchnią cielesną, lecz jakoby czystym światłem, nieskazitelnią energią.Tak jakby budowało ją zbawienie. Była pięknem idealnym, była axis mundi, była BÓSTWEM.
– Zniewól mnie. Błagam. – wychrypiałem i znów zasnąłem.