Mak, który chciał latać
Od tej chwili życie nigdy już nie było takie samo. Jako Mak, przyznałem sobie prawo do urzeczywistniania snów. Cigle jeszcze moja łodyga trzymała mnie mocno przytwierdzonego do ziemi, jednak już głęboko przeczuwałem, że pewnego dnia musi stać się cud. Wiele, wiele dni spędziłem jeszcze w ogrodzie, ale nie traciłem nadziei. W końcu Ślimak dobrze wiedział, co mówił, prawda? Nie chciałem dawać pola do popisu mojej niecierpliwości, ponieważ jest to cecha, która odbiera przyjemność oczekiwania.
Aż pewnego wieczoru ciemność spowiła ogród, a kwiaty ogarnął strach. Nawet te piękne i wysokie (zwane różami, czego dowiedziałem się od przyjaciela) parrzyły przerażone na zbierające czarne chmury niebo.
- Zbliża się burza - powiedziała najstarsza róża. W zeszłym roku podczas takiej burzy wicher i ulewa zniszczyły najwrażliwsze rośliny w ogrodzie... Wszystkie maki...
Zamarłem. Maki zniszczyła? Mak to ja przecież jestem. No nie, no jeszcze nie teraz! Przecież jeszcze nie nauczyłem się latać, nie widziałem drugiej strony ogrodu, strumienia ani domu! Nagle moja nienaruszona dotąd wiara rozsypała się w drobny mak.
Zerwał się wiatr, który bezlitośnie szarpał światem i moimi płatkami. Grube krople deszczu coraz bardziej osłabiały łodygę łączącą mnie z dotychczasową codziennością. Nagle poczułem sie wolny i zobaczyłem świat z góry, tak, jakbym był ptakiem.
Przestałem istnieć?
Nie, właśnie leciałem!
Widzisz, mój przyjacielu, pomimo strasznej burzy jestem teraz tutaj, przy Tobie. I opowiadam ci moją historię. Zobacz, to dowód na to, że marzenia naprawdę się spełniają. A naszą rolą jest głęboka wiara i odwaga pozwalająca pokochać odrywający łodygi wicher.