Mak, który chciał latać
Uwielbiałem poranki, bo zawsze budziłem się pierwszy i w spokoju mogłem podziwiać kryształki rosy na trawie. Ciszę przeplatał jedynie radosny świergot ptaków. Powietrze było jeszcze rześkie, ale można już było wyczuć zbliżający się upał. Tak, piękne lato w wiosennym czasie.
To były najprzyjemniejsze momenty całego dnia. Chwile, w których łatwo było poddawać się marzeniom i wyobrażać sobie nigdy nie widziany świat. Wszystko, o czym tak często rozprawiano dookoła, ale i to, czego istnieniu miałem jedynie niejasne przeczucie.
I wtedy zaczynał się budzić ogród. Ciekawskie maleństwa rosnące tuż przy ziemi pierwsze otwierały oczy i rozpoczynały poranne pogawędki. Wysokie i dorodne kwiaty rozbudzał dzwięk rozmów roślin mniejszych, ale końcowe wybudzenie się zabierało im jeszcze trochę czasu. Gdy promienie słońca dosięsięgały ich twarzy, rozpoczynały pomiędzy sobą wymianę porannych grzeczności. I na tym kończyła się komunikacja pomiędzy wielkimi kwiatatami. Resztę czasu spędzały na głebokich, filozoficznych rozmyślaniach. Maluchy - przeciwnie - paplały nieustannie o zdarzeniach dnia codziennego.
W taki oto sposób pierwotny spokój poranka odchodził bezpowrotnie.
Gdy byłem jeszcze kwiatem o duszy dziecka, z ogromnym zaciekawieniem słuchałem opowieści moich mniejszych współmieszkańców. Opowiadały często o niedoskonałym świecie dwunożnych stworzeń, które regularnie odwiedzały ogród. Przynosiły ze sobą ogromne nożyce, którymi obcinały wybrane kwiaty , by ofiarować je piękniejszym przedstawicielom swojego gatunku. Te natomiat umieszczały je w kolorowych wazonach i podziwiały ich zapach.
Nie powiem, historeie te wywoływały dreszcze w moich płatkach, ale był to raczej dreszcz ciekawości. Bo jak wspaniale byłoby się wyrwać z miejsca, w którym zatrzymywała mnie moja łodyga... I czyż nie cudownie byłoby naprawdę zobaczyć drugą stronę ogrodu?
Niestety, towarzysze rosnący najbliżej mnie nie podzielali mojego entuzjazmu. Dla nich świat istniejący poza zasięgiem oczu był jedynie źródłem niebezpieczeństwa i strachu. `Nie rozumieli moich marzeń o rzeczach nowych i nieznanych. Ale gdy zacząłem opowiadać o swoich snach, w ktrych odrywałem się od ziemi i latałem ponad polami, straciłem wszystkich ciężko przerażonych słuchaczy. Według niech byłem niestety odmieńcem próbującym zakłócić wizję ogrodu. Był to najsmutniejszy okres mojego życia, bo nie miałem nikogo, z kim mogłem się dzielić wytworami mojej wyobraźni. Nikogo, kto dzieliłby mój sposób postrzegaania prawdziwego życia.
Pewnego dnia, zaraz po przebudzeniu, jakiś mały stwór zamajaczył tuż przy mojej łodyżce. Spojrzał w górę dużymi oczami i przedstawił si jako Ślimak. Następnie spytał, czy byłbym tak dobry i użyczył mu mej łodygi jako tymczasowego wsparcia po trudach długiej podróży. Oczywiście, że byłbym. I to z radością na dodatek. Oto wreszcie towarzysz do rozmowy!
Ślimak opowiedział mi o świecie rozciągającym się za żywopłotem, a nawet po drugiej stronie ogrodu. To było wprost niesamowite, ale jego opoweści były szczegółowym urealnieniem wszystkich moich snów. Był tam więc mieniący się w promieniach słońca strumyk, sad pełen kwitnących gruszy i czereśni oraz - co najciekawsze - dom, w którym mieszkali ścinający kwiaty ludzie.
Gdybym tylko był w stanie, moja paszcza pozostałaby szeroko otwarta w podziwie dla niezwykłych historii Ślimaka. Ale cóż, mogłem jedynie w podekscytowaniu potrząsać i ponownie potrząsać płatkami, które niemal wystrzeliły wysoko w górę, gdy dowiedziałem się, że ludzie nadają nam, kwiatom, imiona. I także JA miałem IMIĘ! Imię, jak jakaś bardzo ważna istota. Nazywałem sie Mak. Brzmiało to jak muzyka dla moich kwiecich uszu. Bo jeśli mam imię, jeśli zostało ono mi nadane, to znaczy przecież, że moje istnienie jest uzasadnione! A jeśli tak, to moje życie ma cel, więc mam prawo marzyć, a nawet spełniać moje marzenia!
- Ależ to oczywiste mój drogi Maku - skomentował moją radość Ślimak i oddalił się, by kontynuować swoją pełną przygód wędrówkę.