ludzie na cmentarzu
ą. Sprawdziła jeszcze raz godzinę.
- Bardzo pana przepraszam, ale muszę już iść. – Powiedziała. – Autobus…
Uśmiechnęła się. Na początku nie zrozumiał, co powiedziała. Zapatrzył się na ten uśmiech, który wydał mu się równie znajomy.
- Ach tak, autobus – powiedział po chwili. – Pani wybaczy, że nie wstanę się pożegnać.
- Wybaczam – powiedziała.
Patrzył, jak odchodzi chwiejącym się krokiem, jak trzepocze jej płaszcz i nawet teraz, od tyłu, zgarbiona i chwiejąca się wydała mu się znajoma. W jej krokach podpieranych laską była jednak jakaś siła i pewność siebie, którą rozpoznawał. Skręcając z alejki spojrzała jeszcze w jego stronę, a on wciąż nie mógł uwierzyć, że to nie ona.
Deszcz przeszedł bokiem, ale niebo pozostało pochmurne. Ptaki sfrunęły na drzewo obok mężczyzny. Zapatrzył się na nie i uśmiechnął.
- No ptaszku – powiedział – chyba czas się zbierać.
Jeden z ptaków zleciał z drzewa i usiadł na nagrobku naprzeciw zgarbionego starszego mężczyzny, którego wzrok, mimo podeszłego wieku wciąż ostry podążył za nim. Powoli, jak topniejący śnieg albo spadający z wysokiego drzewa liść, twarz starca zmieniała się.
Z uśmiechu zrobiło się zdziwienie, później zmarszczki ułożyły wyraz zaskoczenia i niedowierzania. Patrzył na nagrobek, przy którym ją spotkał, a na który nie spojrzał wcześniej ani razu. Patrzył na dwuczłonowe nazwisko, którego część wciąż pamiętał. Patrzył na poprzedzające je imię, powoli składał litery.
- Marta – wyszeptał.
Sprawdził datę urodzenia, na pierwszy rzut oka zgadzała się. Przeliczył jednak dokładnie.
- Niemożliwe – powiedział. – Niemożliwe.
Wstał podpierając się laską i przyjrzał zdjęciu przytwierdzonemu do nagrobka. Rozpoznał znane mu rysy, nie były to jednak te, które miał tak silnie wyryte w pamięci. Jeszcze raz przeliczył dokładnie lata. Brakowało dwóch.
- Niemożliwe. Byliśmy równolatkami. Niemożliwe.
Zaczął stukać laską w ziemię. Rozejrzał się, jakby mając nadzieję, że ona jeszcze gdzieś tam jest.
Nagle w jego twarzy zrozumienie wyżłobiło okrutne rysy. Oczy zeszkliły mu się, ręce zaczęły trząść jeszcze mocniej.
- Znowu! Znowu wszystko pokręciłem! – Wciąż stukał laską. – Nie Wenecja, a Madryt! – Dyszał - Maria! Nie Marta! Maria!