ludzie na cmentarzu
ma pani na imię Marta?
- Mówiłam już. Niestety nie.
- Zawsze byłem gapa – powiedział ni stąd, ni zowąd. – Całe życie. Zawsze coś zapominałem, zawsze coś gubiłem. Rodzice mówili, że nie dożyję trzydziestych urodzin, bo się zgubię. Tego chyba też nie lubiła. Kiedyś nawet pomyliłem jej imię. – Zaśmiał się, tym razem szczerze. – Wie pani, w tym momencie, w którym nie powinienem był. Co to była za awantura! Wyobraża sobie pani, że omal się przez to nie rozeszliśmy? – Żachnął się – Zresztą i tak miesiąc później było po wszystkim.
- Pamiętam, jak jeden chłopak też kiedyś pomylił moje imię. – Uśmiechnęła się. – Z czasem człowiek uczy się, że to nie takie ważne, ale wtedy… co to się nie działo! Naprawdę, mówię panu! Do tego pomylił mnie z moją własną, rodzoną siostrą. Nie potrafiłam mu tego wybaczyć. – Zamyśliła się. – Dzisiaj, a nawet już parę lat później byłoby może inaczej. Ale jak człowiek jest młody trudniej mu wybaczać. Zwłaszcza takie rzeczy.
- Bo nie wie, co jest naprawdę ważne!
Oboje potakiwali sobie nawzajem patrząc nad nagrobkiem z białego marmuru, jakby nie chcieli go widzieć. Drzewa tańczyły, zdawało się, że żyły tak jak żyją zwierzęta, że ruszają gałęźmi jak odnóżami. Zupełnie jakby miały zaraz wstać i odejść.
Długo tak siedzieli bez słowa pogrążeni w przeszłości. Każde w swojej, odległej i pogmatwanej, jak tylko pogmatwane potrafi być życie. On odezwał się pierwszy, kiedy wiatr przycichł na chwilę.
- Właściwie nie pamiętam, czemu zerwaliśmy kontakt. – Znów chwilę myślał. – Chyba później któreś z nas wyjechało. Tak, pamiętam już. Ona wyjechała, a ja pojechałem za nią. To było we Włoszech, była pani kiedyś we Włoszech?
- Nie byłam. Tylko w Hiszpanii. Raz. Ale we Włoszech nigdy.
- Ja byłem. W Hiszpanii też, kiedyś dużo podróżowałem. Ech, gdzie to ja nie byłem! – Machnął ręką. – Pół świata zwiedziłem i wie pani co? – Chwilę czekał na odpowiedź, ale jej nie dostał. – Nigdzie nie znalazłem drugiej takiej!
Wiatr znowu się wzmógł i starszy mężczyzna musiał przestać mówić, żeby nie musieć go przekrzykiwać.
- Nie żebym całe życie przeżył sam – powiedział po chwili. – Miałem żonę przecież. I dzieci mam. To do żony właśnie przyszedłem. Ale takiej jak ona ani jednej nie spotkałem! Nie chcę licytować, którą kochałem bardziej. Chyba żadnej. Po prostu kochałem je inaczej.
Westchnęła głęboko i z trudem odczytała godzinę z zegarka.
- Zanudzam panią?
- Nie, nie. – Powiedziała – proszę mówić. I tak muszę czekać na autobus. Rzadko można z kimś tak porozmawiać.
- Prawda. I to jeszcze z kimś tak przywołującym wspomnienia! Pamiętam, po spotkaniu w Wenecji często myślałem, czy jak będę starszy, to ją rozpoznam. Wyobrażałem sobie, jak będzie wyglądała za tych parę lat. Dziś pewnie wygląda jak pani. – Pokiwał głową – Ciekawe, czy nadal jest z tym chłopakiem. Tym z Wenecji. Mam nadzieję, że była szczęśliwa.
- Na pewno nie.
- Słucham?
- Na pewno nie. Wiem po sobie, tacy ludzie rzadko bywają szczęśliwi. Zrozumiałam to dopiero po latach, ale wtedy często jest już za późno. Za późno, żeby ostudzić tak rozgrzany temperament.
- Prawda. Pamiętam też, że po tym spotkaniu chciałem ją za coś przeprosić. Mówiłem sobie, że jak ją spotkam, to za coś ją przeproszę. – Podrapał się po głowie. – Co to było? Co to było? – Nagle zawołał i zaśmiał się – No tak! To ci dopiero!
Spojrzała na niego pytająco i czekała na odpowiedź. Kiwał głową patrząc wciąż przed siebie.
- Mówiłem sobie wtedy, że nie dość walczyłem o nią. Taki młodzieńczy wymysł. Miała mi to za złe – tak sobie myślałem i miałem ją za to przeprosić. Pewnie miałem rację. Ale przeprosiny nic by tu nie dały.
Uśmiechał się i patrzył wciąż nad nagrobkiem.
Wiatr zelżał, liście powoli kończyły swój taniec, niebo zaszumiało lekką mżawk