Lilith - demony też pragną miłości cz 1
Już czwartą godzinę ukrywała się w sadzie na tyłach niewielkiego gospodarstwa, obserwując zabudowania. Jako pewnik można było uznać, że brakowało tu kobiecej ręki. W żadnym z okien nie powiewały muślinowe firanki, na sznurze rozciągniętym między drzewami nie łopotała rozwieszona do suszenia bielizna, a w niegdyś zadbanym ogródku warzywnym władzę przejęły pokrzywy. Jedynie odgłosy dochodzące z obory świadczyły, że ktoś tu mieszkał. Zadanie, jakie miała do wykonania, było banalnie proste: zabić kilkuletnią córkę gospodarza. To, że tym razem padło na dziecko, nie miało najmniejszego znaczenia. Przez wieki pomogła opuścić ziemski padół niezliczonej rzeszy ludzi, a śmierć, niezależnie kogo by dotknęła, nigdy nie była czysta, skąpana we krwi i jękach ginących. Spokój odbierał jej jedynie brak wiedzy, dlaczego dziewczynka musiała umrzeć. Lubiła wiedzieć, tym razem jednak mocodawcy odmówili jej wszelkich wyjaśnień dotyczących przewin przyszłej ofiary. Tylko co takiego mogło zrobić kilkuletnie dziecko, by zakon nasłał na nie jedną z najpotężniejszych istot, z jakimi udało im się nawiązać współpracę? Demona Lilith. Zanim zza zakrętu drogi wyłoniły się jakieś postacie, Lilith usłyszała dźwięczny dziecięcy śmiech i wtórujący mu męski głos. – Powoli, Rebeko, przecież jest zamknięty i nigdzie ci nie ucieknie. Przebierz się najpierw. – Tato, nie było nas w domu całe rano, Samson na pewno jest głodny, a ja miałam zastąpić mu mamusię. – W głosie dziecka brzmiała przygana, ojciec jak zwykle nic nie rozumiał. Lilith wysunęła się odrobinę zza drzewa, by lepiej przyjrzeć się nadchodzącym. Dziewczynka nie mogła mieć więcej niż sześć czy siedem lat. Jej jasną twarzyczkę o wykroju serca okalała burza bardzo skręconych blond włosów. Ubrana w niebieską, odrobinę przyciasną sukieneczkę, żwawo maszerowała w kierunku obory. Demonica nie miała pojęcia, kim był ów Samson, którym tak pilnie musiała się zająć. Wystarczyło jedynie udać się za nią i w ciemnym wnętrzu skręcić drobniutki karczek. Idealne rozwiązanie, mogłaby zniknąć, zanim ojciec odkryje ciało. Choć przez wieki wielu nazywało ją bezduszną, obserwowanie rozpaczy człowieka, który właśnie stracił dziecko, nie było jej szczególnie miłe. Przeniosła wzrok na mężczyznę, by sprawdzić, czy pójdzie do domu, czy raczej podąży za dziewczynką i ziemia pod jej stopami zadrżała. To nie mógł być on, choć tę twarz znała niemal tak dobrze, jak swoją własną. Włosy w odcieniu karmelu, wystające kości policzkowe rzucające delikatny cień na policzki i jasnozielone oczy, kolorem przypominające młode wierzbowe listki. To niemożliwe, on nie istniał już od tak dawna, przecież z ukrycia obserwowała, jak starzał się i umierał. Tak podpowiadał rozsądek, serce jednak biło szybko, swoim stukotem wygrywając ukochane imię: Adam. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że wysunęła się zza drzewa i skierowała w stronę mężczyzny. Nie miało znaczenia, że tamten przed wiekami wybrał tę drugą, ten był blisko, niemal na wyciągnięcie ręki. Niby ktoś, kto długo przebywał w ciemności, pragnęła znaleźć się jak najbliżej zielonookiego słońca. Była od niego zaledwie o kilka metrów, kiedy, rzecz raczej niespotykana u demonów, potknęła się, ale nie czuła w sobie mocy, a jedynie słodką, prawie zapomnianą kobiecą słabość. Silne ramiona pochwyciły ją tuż przed upadkiem. – Co pani jest i, na miłość Boską, co pani robi tutaj, na odludziu? – zapytał gospodarz, podprowadzając ją do niewielkiej ławeczki przed domem. Choć wiedziała, że mężczyzna przed nią nie jest jej dawnym ukochanym, poczuła iracjonalne ukłucie żalu, nie rozpoznał jej. Z twarzą ukrytą za kurtyną hebanowych włosów odpowiedziała: – Zabłądziłam. – Ale nie teraz, tylko tysiące lat temu, dodała w myślach. – Czy mogłabym dostać coś do picia? Przez chwilę przyglądał się jej w skupieniu, a ona cieszyła się, że ma na sobie ładną, choć niezbyt kosztowną sukienkę. Wreszcie odwrócił się i pomaszerował w stronę studni. Lilith karmiła zgłodn