Latanie
Chociaż miała być biała, nadciągała mrocznym tchnieniem, czyniąc środek dnia, ciemnym, bezlistnym i martwym punktem. Mroczne też stały się myśli dzieci, podążających po grząskiej drodze, zmęczonym krokiem do chaty zwanej szkołą. Białe płatki zaczynały się mnożyć i śmiesznie błyszczały na tle wszechobecnej ponurości. Każde dziecko niosło w dłoni podkowę, bo na ten dzień przypadało święto wioski.
Za radą Zachariasza, rozkazem matki i miną ojca, który powrócił z wyrębu, Alek wznowił naukę. Latał rzadko i nocami, ale tego paskudnego dnia, postanowił udać się do chaty zwanej szkołą drogą powietrzną; tak jak to robił wcześniej. Zeskoczył z ostatniego stopnia niewidzialnych schodów, tuż przed grupką chłopców, którzy wszystko widzieli. On jednak, lądując tyłem do nich, nie zdał sobie sprawy z ich obecności i szedł beztrosko ku drzwiom chaty zwanej szkołą. Nagle poczuł głuche uderzenie podkowy o swoje plecy. Ogłuszający ból, przeszył momentalnie ciało chłopca i Alek padł na kolana.
Nie zdążył zastanowić się nad tym, za co ktoś go karze i zanim na jego głowę spadł deszcz żelaznych przedmiotów z wszelkich stodół, zdążył pomyśleć tylko: „Przecież nie wiedzą, że latam”. Ale mylił się, bo kategoria w której szukał odpowiedzi, była równie szybująca jak on sam. Nie odpowiadała rzeczywistości. Przyziemne dzieci natomiast, posiadały dziwiącą ptaki zdolność wychwytywania rzeczy innych i nierównych. Właśnie owa spostrzegawczość sprawiła, że Alek szybował w ich oczach, na długo przed tym, zanim to zobaczyły naprawdę. Widziały go latającego na łące gdy marzył w samotności. W ich oczach unosił się, kiedy myślał o rzeczach niepojętych odmawiając zabawy. W rezultacie Alek latał już wtedy, kiedy jeszcze nie latał i we wspaniałej ciekawości świata podsycanej przez wiekowego Zachariasza, uczył się tej sztuki wraz z chodzeniem. Chłopcy, z sypiącym się wąsikiem, bali się tego stwora, którego czym prędzej trzeba było ściągnąć na ziemię i w tej ostatecznej chwili, próbując tego dokonać za pomocą kutego żelaza, nie rozumiały, że zmieniają Alka w ptaka, takiego jakim od dawna pragnął być; szlachetnego orła, mogącego w spokoju szybować, bez zbędnej gadaniny i celu.
***
Zrozpaczeni rodzice, byli właściwie pewni, że bezpowrotny odlot ich syna to koszmarny sen i mając nadzieję na rychłe przebudzenie, pełne krzyku i zimnego potu, wrócili do codziennych obowiązków, traktując siebie nawzajem jako senne widma, które wraz z nadejściem świtu czy głośnym biciem zegara, przyjdzie im pożegnać, a zarazem przywitać w prawdziwej odsłonie, w swoim prostym, acz realnym do granic możliwości, łożu małżeńskim. Tylko wiekowy Zachariasz z uszami wielkimi jak u słonia i brodą sięgającą skraju lasu, wiedział, że sen, tym bardziej koszmarny, to pojęcie względne.