Lalki cz. I
W kuchni zaparzył kawę, wyglądając przez okno. Niemalże w tym samym momencie doszedł go hałas z piętra. Pobiegł schodami na górę, czując coraz większą frustrację. Miał nadzieję spotkać Bruna, rozrabiającego w łazience, jednak zdecydował przystanąć przed oknem wychodzącym na podjazd i wyjrzał przez nie. Niespodziewanie, we mgle dostrzegł syna, który stał nieruchomo odwrócony do niego tyłem.
Bez zastanowienia zbiegł po stopniach i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych. Otworzył je na całą szerokość, stając w progu.
- Bruno, wracaj do domu. Jesteś w samej piżamie, a jest chłodno i możesz się przeziębić.
Nie oczekiwał żadnej spektakularnej reakcji, ale miał nadzieję, że jego prośba zostanie wysłuchana.
- Bruno, chodź do środka - nalegał.
Chłopiec wciąż nie reagował na słowa ojca. Przez cały czas tkwił w jednym miejscu i w jednej pozycji, nie wykonując żadnych ruchów.
Mężczyzna zrobił krok do przodu, po czym niepewnie pokonał odległość dzielącą go od syna. Wyciągnął w jego stronę dłoń, a wtedy chłopiec nieoczekiwanie się obrócił.
Krzyk. Głośny i rozdzierający.
Niewiele brakowało, aby stracił równowagę, upadając na zimną kostkę brukową. Zdołał jednak utrzymać się na nogach, chwytając syna za ramiona.
- Boże, co ci się stało?
Bruno spojrzał na niego z obojętnością.
- Co to za krew?
Chłopiec rozchylił wargi i przechylił głowę.
- To nie jest moja krew.
- Co? Nie rozumiem… - przyznał, oglądając syna od góry do dołu. Jego ręce, twarz i piżama w niebieskie pasy pokryta była czerwoną, lepką mazią. Mężczyzna skrzywił się, hamując odruch wymiotny.
- Tam zabito psa - chłopiec wskazał palcem na ulicę, która nadal była ledwo widoczna z powodu gęstej jak mleko mgły.
- Wracamy do środka - zakomunikował ostro synowi, biorąc go na ręce. W jednej chwili twarz dziecka nawiedził nieznany mu dotąd grymas. Nie chciał się do tego przyznać, ale poczuł wyraźny strach.
- Ty nic nie rozumiesz - usłyszał. - Jesteś głupi i w ogóle nie myślisz. Nie wiem, dlaczego jesteś moim tatą.