Łachudrow
Łachudrow uwielbiał wycieczki, często wyruszał przed świtem, by powrócić po zmierzchu. Wędrował wzdłuż Ciemnej, zaszczycając wizytą każdy napotkany śmietnik. Czasem gruby rzeźnik rzucił mu skrawki tłuszczu czy parówkę, a głodny kocur pochłaniał prezent w mgnieniu oka. Wylegiwał się na dachach kamienic, czasem dla hecy pogonił parę myszy. Lubił bardzo siadać na ławeczce w pobliskim parku. Wylizywał wtedy futerko i grzał się w pełnym słońcu. Zawsze jednak wracał na Ciemną, do śmierdzącego kartonu i równie śmierdzącego kolegi. Wydawało się, że wiedział więcej niż reszta kociego gatunku. Drogi Czytelniku, zapewne słyszałeś, iż na wygłoszony w lipcu 1923 roku noblowski wykład Einsteina przybyło dwa tysiące osób, ale uczony zdawał sobie sprawę, że większość z nich stawiła się raczej po to, żeby go zobaczyć, niż wysłuchać. Sytuacja powtarza się i na naszej ponurej ulicy. Pchlarze z Ciemnej obserwowały ludzi, mając nadzieję na rzucony im smaczny kąsek. Odchodziły, zadowolone lub nie (przeważnie z burczącymi wciąż brzuchami). Łachudrow za to słuchał. Zdawał się lubić człowieczy głos, śmiesznie przekręcał łepek, jakby chciał przytaknąć lub zaprzeczyć. Tym samym zjednał sobie kolejno: rzeźnika, piekarza, mleczarza i dostawcę gazet. Rzadko już bywał głodny. Kamrat od czapki śmiał się, że kocur jest mądrzejszy od wiecznie zapijaczonych bezdomnych. I coraz częściej wstydził się swojego życia. Tak na dobrą sprawę, myślał, koty są zupełnie podobne do ludzi. Z jedną różnicą. Koty mają znacznie milsze usposobienie.
Łachudrow obudził się bardzo wcześnie. Był wtorek, a może środa, nie pamiętam (w każdym razie dzień ten nie wyróżniał się niczym szczególnym. Przynajmniej do południa). Przeznaczył kwadrans na poranną toaletę, strzepnął z siebie z pół tuzina pcheł i postanowił uraczyć się skrawkiem mięsa wyżebranym od rzeźnika. Dreptał spokojnie po pijackim moczu, ominął kamieniczki i stanął przed sklepem. W mięsnym kłębił się spory tłum, zapewne rzucili na ladę boczek. Łachudrow, rzecz jasna, rozpoczął swój teatr jednego aktora: z uwagą wysłuchał narzekania starej Iwanowej na korzonki (dostał parówkę) i skarg Pawłowiczowa na rozwiązłą synową (Pawłowiczow oderwał mu skórkę ze słoniny). Zajadał tak rozkosznie, że każdy kolejny klient sklepu dołożył cegiełkę do kociego śniadania. Mleczarz zaserwował dodatkowo miseczkę tłustej śmietanki. Po kilkudziesięciu minutach Łachudrow przypominał opasłego bąka. Jako dżentelmen, podziękował dostojnym ruchem ogona, mrugnął raz czy dwa i zniknął w cieniu drzew. Powędrował utartą trasą, wzdłuż Ciemnej, zaglądając po drodze do każdego śmietnika. Czytelniku, jak myślę, nie zdziwił Cię ten fakt. Przecież każdy zapobiegliwy kocur zaraz po śniadaniu myśli o obiedzie. Kiedy zaczął padać deszcz, równie rzęsisty jak przed kilkoma miesiącami, Łachudrow zaczął rozglądać się za swoim spleśniałym kartonem. W trakcie poszukiwań uznał, że o wiele milej byłoby ułożyć się wygodnie na kolanach kamrata od czapki, toteż ruszył Ciemną i odnalazł go w rogu kamienicy. Wskoczył na nogi kolegi i wyłożył się, rozciągając koci grzbiet. Zastanowił go chłód kolan obywatela Ciemnej i brak czapki na jego głowie.