KSIĘGA KOCHANKA
Dotykiem zaślepiona nie wymówiła słowa, gdy oddechem gładził jej skórę. Spokój nią zawładnął. I ciepło. Zaczęła mościć się w nim, a on tak samo pragnął mieszkać w niej. Pragnęła, by już tak pozostało. Muszę już iść, powiedział jej powiekom. A ona znowu nie wyrzekła żadnego słowa, by go przy sobie zatrzymać. Położyła dłonie na swojej rozgrzanej twarzy. Nie chcę widzieć, myślała, nie chcę widzieć, jak odchodzi. „Nie jest dobrze, by mężczyzna była sam.” Tak jest napisane. A kobieta? Czy jest dobrze, by była sama. Ta zdrajczyni rodzaju ludzkiego, podstępna kusicielka, niegodna zaufania, ani nawet pamięci. Została więc sama. On odszedł. Zostawił po sobie zapach tak boleśnie odbity we wnętrzu jej dłoni. Zaciągnęła się nim, tak jak przed chwilą wdychała jego skórę na zgięciu miedzy ramieniem a szyją, w miejscu, które swoim zagłębieniem idealnie pasowało do kształtu jej twarzy. Tam mogłaby z rozkoszą umrzeć, rezygnując z powietrza. Miłość to wielkie słowo. Godne szacunku, choć tak banalne. Ale jak inaczej nazwać niepokój i radość, drżenie serca z dwóch różnych powodów jednocześnie. Wiedziała, że tylko tak może kochać. Ze strachem i nadzieją. On wróci. Za sto lat. Wyszedł po papierosy.