Król olch
Nie wytrzymał i w amoku wyskoczył z ukrycia.
Nieodpowiedzialne towarzystwo nie zdążyło zareagować, kiedy dopadł pierwszą z osób – młodzieńca, który na uboczu oddawał mocz, podśpiewując nieskładnie. Wszyscy zszokowani patrzyli w jego stronę i z nieopisanym przerażeniem widzieli jak trzymetrowy stwór błyskawicznie podnosi nad głowę chłopaka w czerwonej bluzie i rozrywa go wpół pozwalając, aby pokryły go jego wnętrzności. Kiedy oprawca dysząc odrzucił od siebie dwie części denata, każdy ze zgromadzonych mógł się dokładnie przyjrzeć napastnikowi; była to zupełnie nierealna postać wielkiego humanoida, którego całe ciało pokryte było korą i mchem, a także krwią i trzewiami ich zabitego kolegi. Stał tak mierząc wszystkich wzrokiem małych, białych oczu umieszczonych w podłużnej, jakby drewnianej, głowie nad gęstą, długą, zieloną brodą w formie dredów, identycznych jak te, które wieńczyły czubek jego głowy. Wypełniającej go wściekłości nie uspokoi jedna ukarana dusza, zaatakował znowu zanim ktokolwiek otrząsnął się z szoku.
Kolejnym pechowcem była dziewczyna bez bluzki, która stała nieopodal, przyglądając się trupowi nieobecnym wzrokiem. Szok zupełnie ją unieruchomił, co przypłacił życiem. Stwór niewiarygodnie szybko doskoczył do niej i przebił ręką tors, zaraz potem wykonując obrót rozpłatał na dwoje chłopaka, który stał za nią. Trzy ofiary wystarczyły by reszta się ocknęła i zaczęła z krzykiem uciekać w strony samochodów. Istota z lasu dostrzegła to i chwyciwszy jedną z rozhisteryzowanych osób, rzuciła nią w jeden z pojazdów; ludzki pocisk trafił w tył kabiny pickupa, przebijając ją na wylot. Ludzie nie wiedzieli co robić, drąc się uciekali w każdą stronę. Jeden, widocznie bardzo znarkotyzowany, koleś podbiegł pokracznie z nożem w ręku do potwora, lecz zanim nawet wyprowadził cios, już leżał wbity w ziemię na skutek ciosu ogromną pięścią. W amoku leśny stwór zabił jeszcze cztery osoby, a reszta uciekła. Kilku facetom udało się nawet uruchomić auto, którym uciekając w popłochu przejechali kilku swoim znajomych.
Polana opustoszała. Barbarzyńcy uciekli zostawiając wszystkie swoje rzeczy, śmieci, trupy kolegów i resztę aut. Stwór usiadł na trawie próbując się uspokoić. Patrzył w stronę, w którą uciekła większość ludzi i usłyszał jak szaleńczą wykrzykują 'diabeł', 'potwór' i jeszcze wiele różnych określeń.
– Nie diabeł, tylko leszy – powiedział sam do siebie wstając i zabrał się do oczyszczania polany ze śmieci.