Kolonie cz.1/2 (fragment wspomnień)
– To jest myśl. Co chłopacy, chcecie świece? Petardy nie, ale świece możemy załatwić.
– Jasne, obywatelu szeregowy! – odkrzyknęliśmy radośnie. Świece, to było coś!
Komandosi nie byli w ciemię bici, wiedzieli, jak je dla nas skombinować. Do niebieskich beretów nie brali byle kogo. W efekcie, w krótkim czasie nasze torby, plecaki i walizki zaczęły się wypełniać wojskowymi świecami dymnymi różnego rodzaju, przeznaczenia i kształtów. Żołnierze nie mieli problemu z ich zdobywaniem dla nas. Pod koniec naszego pobytu nie mieliśmy już gdzie ich pakować. Jednak nie wypadało odmawiać zapoznanym wojakom, a i serca by nam się rozpękły z żalu, gdybyśmy zrezygnowali z tak cennego dla nas dobra. Lepiej kłopotać się z powodu bogactwa niż jego braku. Nadwyżki zaczęliśmy więc chować w krzakach obok naszego baraku i w innych miejscach, ukrytych przed oczami opiekunów.
Znajomi komandosi zaproponowali nam nawet, w dowód wdzięczności za nasze drobne przysługi, ćwiczebne miny przeciwczołgowe. Widzieliśmy, że za ogrodzeniem leżało ich wiele, porozrzucanych na polu ćwiczeń. Nikt ich nie zbierał, leżały jak bezpańskie. Oczy aż nam się śmiały do tak wspaniałej pamiątki z kolonii. Z żalem, ale jednak musieliśmy odmówić żołnierzom przyjęcia takiego podarunku – były o wiele za duże, o średnicy kierownicy samochodu. Do tego bardzo ciężkie, nie na nasze dziecięce fizyczne możliwości. Żal nam długo jednak serca ściskał. Dopiero by po naszym powrocie inni koledzy z podwórka wybałuszyli oczy z zazdrości!
Natomiast coś mniejszego i bardziej poręcznego z chęcią byśmy przyjęli. Jedną małą rzecz. Długo obawialiśmy się o nią poprosić, aż wreszcie Jędrek zdobył się na odwagę i któregoś dnia zagadnął znanego nam już z imienia komandosa:
– Panie Kaziu, już dziękujemy za świece. Mamy ostatnią maleńką prośbę. Nie macie niepotrzebnego pistoletu? Może być mały i nawet zepsuty, taki na złom. Nawet byśmy kilka złotych zapłacili.
– Czyście chłoptasie z konia spadli?! Coście wymyślili?! Pistolet?! Pistolet to nie świece! Za takie coś powinienem wam tyłki pasem sprać! – pan Kaziu aż się zatchnął z zaskoczenia i zdenerwowania.
– My się tylko tak spytaliśmy, jakby pan miał niepotrzebny jakiś – próbował mitygować drugi kolega, Włodek.
– Uciekajcie mi, ale już! Już was nie ma! – komandos wściekł się nie na żarty.