Jestem Polką
Szóstego grudnia znalazłam w internecie ogłoszenie: „Praca w Anglii chłodnie....”
- Tylko pamiętaj córeczko skąd pochodzisz. Powiedziała mama na pożegnanie. Dobrze, że nie sprzedałyśmy wcześniej obrączek. Święty Mikołaj przyniósł mi prezent, za który zapłaciła moja mama oddając resztki swoich wspomnień do lombardu.
- Mam nadzieje, że szybko uda mi się zapomnieć skąd pochodzę. A o obrączki się nie martw. Wyśle ci pieniądze z pierwszej wypłaty to wykupisz.
Po pierwszej tygodniówce wysłałam mamie pieniądze za obrączki i jeszcze starczyło na oryginalne adidasy. W Polsce takie buty warte są sto dwadzieścia kilo puszek aluminiowych. Nigdy bym tyle nie uzbierała w tydzień. Finansowo byłam ustawiona. Po raz pierwszy od wielu lat kupiłam w MacDonald's cały zestaw z MacChickenem, podwójnymi frytkami i jeszcze lody. Tylko na brytyjskiego męża na razie nie maiłam szans, bo całymi dniami pracowałam w chłodni, a tam były ze mną same jełopy z Polski. Nawet nie było do kogo gęby otworzyć po angielsku.
Jedyne istoty pochodzące z Wielkiej Brytanii, z którymi miałam do czynienia to mrożone kurczaki, które pakowałam w chłodni do worków. Kto wie, może McChicken, którego zamówiłam był przeze mnie pakowany do worka. Poczułam się uczestniczką światowego obrotu gospodarczego. Wprawdzie mieszkałam na strasznym wygwizdowie gdzieś w najdalszym zakątku północno-wschodniej Anglii, ale zawsze to Zachód. Z uśmiechem pomyślała, że za następną wypłatę polecę samolotem na weekend do Londynu. „Może tam uda mi się znaleźć brytyjskiego męża” łudziłam się naiwnie.
To tylko jedna godzina lotu z lotniska w Darlington na najbardziej zapyziałym krańcu północno-wschodniej Anglii do Heathrow w Londynie. Spakowałam się na weekend tylko w bagaż podręczny. Skropiona francuskimi perfumami czekałam na rozpoczęcie odprawy. Pozostało jeszcze sporo czasu do odlotu. Port Lotniczy Tees Valley bardziej przypomina dworzec autobusowy w małej miejscowości niż Lotnisko. Nie mogłam się już doczekać kiedy wyląduje w Londynie. Ciągnęło mnie do wielkiego świata. W chłodni z kurczakami nikogo ciekawego nie poznam pomyślałam zapalając papierosa przed drzwiami wejściowymi do terminalu.
Przed wejściem na lotnisko stoi pomnik. Wysoka na dwa metry, wykonana z brązu figura, kóra przedstawia, ubranego w kombinezon lotniczy z czasów drugiej wony światowej, młodego człowieka. Przed monument podszedł starszy elegancki mężczyzna i zapalił znicz. Obserwowałam go bez przesadnego zainteresowania zaciągając się mentolowym dymem. Mężczyzna miał w swoim wyglądzie coś arystokratycznego. Mimo podeszłego wieku stał dumnie wyprostowany naprzeciwko rzeźby lotnika jakby zdawał mu raport. Z pewnością był Brytyjczykiem. W pewnej chwili nasze spojrzenia się spotkały. Starszy gentlemen uśmiechnął się do mnie serdecznie i skinął uprzejmie głową. Uciekam wzrokiem od jego spojrzenia. Musiał być kiedyś bardzo przystojny pomyślałam. „Za stary na męża” oceniłam w myślach z rozczarowaniem. I wtedy mnie olśniło. „Nie ma facetów za starych na męża – a jeśli to prawdziwy brytyjski arystokrata?”