Jego ojczyzna
- Magda! – krzyknął. – Zawołajcie Magdę!
- Zostaw mnie! – kobieta wpadła w szał i zaczęła szlochać. Szarpnęła się, aż wpadła na ścianę. Aspirant przestraszył się, że zrobi sobie większą krzywdę.
- Proszę się uspokoić – zrobił krok do tyłu. – Spokojnie… Jak się pani nazywa? – chciał przykuć jej uwagę do czegoś neutralnego. – Jak ma pani na imię?
- Musicie znaleźć tego bandytę… Zabić… – spojrzała na niego tępo. – Zasłużył na to… Jestem Luiza… Jak on mógł…? Jakim prawem? Jestem Luiza, a wy musicie go znaleźć i zabić – zaczęła szlochać i skuliła się. – Luiza… Luiza Grzegorczyk. Zabijcie tego drania, który mi to zrobił!
Aga opróżniała właśnie drugą szklankę wódki. Wiedziała, że musi się opanować. Miała córkę, a mąż najwyraźniej przez dłuższy czas będzie siedział w więzieniu. Wraz z ilością alkoholu we krwi narastała w niej furia. Przypomniała jej się twarz Luizy Grzegorczyk mówiącej o tym, że morderca jej Januszka powinien zostać surowo ukarany.
To on do nas przyszedł, zaczęła płakać. On, suko! Mój Hubert nigdy nikogo by nie skrzywdził… Aga ukryła twarz w dłoniach. Wstrząsał nią szloch, a oczy piekły. To wszystko wina twojego synusia i jego popieprzonego koleżki. Niech gryzą piach, suko, a ty z tym żyj! Też mam dziecko, a przez twojego Januszka moja Emilka będzie rosła bez taty…
Aga wydała z siebie dziki wrzask bezsilności i rzuciła pustą szklanką o ścianę.
Teraz był Hubertem R., bo w mniemaniu sądu bezprawnie zabił człowieka.
Tylko, że ten człowiek sam był sobie winien, bo bezprawnie przekroczył próg mojego mieszkania, rozmyślał R., zagroził mojej rodzinie, więc czego się spodziewał? Każdy bandyta powinien liczyć się z tym, że mówiąc A, ktoś inny powie za niego B…
Martwił się o Agę, wiedział, jak ona ciężko to wszystko znosi. Wiedział, że nie mówią mu wszystkiego, ale i tak wiedział, że coś jest źle. Jak ona to wytrzyma?
A Emilka? O Boże, pomyślał, co teraz z będzie z naszą Kruszynką? Nawet nie będzie wiedziała dokładnie jak jej tata wygląda. Już nie wiedziała. A jak dowiedzą się o tym dzieciaki w szkole, kiedy już tam pójdzie? Nie dadzą jej żyć, nie zrozumieją, że tata zachował się tak, jak w państwie prawa każdy powinien mieć prawo się zachować.
R. leżał na pryczy w więziennej celi. Nie mógł spać. Nigdy tak naprawdę nie spał w więzieniu. Najpierw trzymali go w areszcie śledczym, potem trochę przywykł, ale wiedział, że nigdy nie poczuje się bezpiecznie między tymi degeneratami. Niektórzy byli naprawdę okropni. Obserwował też, jak staczają się normalni ludzie, skazani absurdalnymi wyrokami dwóch lat więzienia za jazdę na rowerze po trzech piwach. Kara im się należała, ale dwa lata? U siebie zauważył szybko postępującą siwiznę. Już raz został ciężko pobity.
Czasem miał koszmary. Przecież zabił człowieka. Czy sąd uznał, że zrobił to, bo tak mu się podobało? Co za popaprany kraj! Gdyby jego bliscy znów znaleźliby się w niebezpieczeństwie, zabiłby ponownie. Niechętnie i wbrew sobie, ale zrobiłby to bez wahania. Ale, gdyby zobaczył, że napadnięto obcą osobę?... Nigdy, poprzysiągł sobie. Gdybym kiedykolwiek był świadkiem napadu, włamania, czy gwałtu, nie kiwnąłbym palcem. Przekroczenie granicy obrony koniecznej? Pozostaje mi życzyć tobie, wysoki sądzie, żebyś padł ofiarą napadu, gwałtu, albo innej formy przemocy i dopiero wtedy wypowiadał się w imieniu pobitych, czy nawet zabitych oprawców, którzy sami zabijają, okaleczają i niszczą psychikę swoich ofiar.
Nigdy, pomyślał jeszcze R. zapadając w nerwową drzemkę. Polski wymiar sprawiedliwości nauczył mnie, że broniąc ofiar przestępstwa przed oprawcami, sam mogę zostać okrzyknięty oprawcą. A o ofiary nikt nie dba i niech nie ważą się bronić, bo też pójdą siedzieć.