Jedynym lekarstwem na smiertelną chorobę jest miłość
poznać, że aż tyle wie o stworzeniach. Wypije ociupinkę, pójdzie do kuchni, w której z pewnością ukryje swojego szczeniaczka i znowu rozejdzie się smród.
Mama z perłami na szyi i kręconymi włosami będzie wyglądać dziwacznie. Trochę poudaje, szczęśliwą, bo będąc na emeryturze, cały czas dorabia na pół etatu w jakiejś firmie i jest z tego dumna. Opowie kilka anegdot z przeszłości. Będzie radosna, za chwilę smutna, ale taka właśnie jest.
Zaczynało robić się ciemno, prószył śnieg. Zapaliłam lampki na choince.
- Może czas położyć prezenty? – W zasadzie w takich dniach ona o wszystkim decydowała, zupełnie nie wiem dlaczego. O której położyć prezenty, usmażyć rybę, obrać ziemniaki. Zawsze mnie to myślenie osaczało, czułam się źle z tym, że nie pyta mnie o zdanie, nie prosi o radę, o nowy przepis na rybę czy bigos. Zawsze padały hasła typu; to co, czas obrać ziemniaki, czas do spania, czas wyjść z psem, czas do kąpieli, do pracy...
- Nie za wcześnie? Chyba że chcesz. Tylko nie kładź na ziemi, Gucio mógłby je podlać.
- Wiesz, co będziesz robić przez resztę świąt, mamo?
- Jutro idę do Marka. Pojutrze zaprosiła nas Małgosia.
- To super. Kładę prezenty. Gdzie schowałaś? – W zasadzie nie powinnam o to pytać, bo zawsze chowała je w sypialni.
- Ten dla Sylwii, ten dla Izy, to dla ciebie, a to wody kolońskie dla panów. Dzwonił ten facet z Hiszpanii do ciebie?
- Dzwonił – skłamałam.
- To dobrze. Idę do kuchni.
Dlaczego tak niewiele do siebie mówimy? Rozmawiamy zdawkowo, urywamy zdania. Kiedyś było inaczej, a może po prostu chcemy być same z tym, co przeżywamy. Weszła do sypialni, żeby mi się pokazać.
- Jak wyglądam?
- Jak zwykle, pięknie.
- Wiem, że życie w tej rodzinie nie było łatwe. – Jakby znała moje myśli. – Ale taka już była ta rodzina. Powiedz coś, jakieś ostatnie słowo, bo zaraz przyjdą goście.
- Kocham cię mamo.
Ukazała się powieść Elżbiety Walczak „Godziny innego żywiołu”.