Ideały
Mężczyzna uznał, że prezentuje się nadzwyczaj korzystnie. Czemu inni ludzie nie wyglądają tak dobrze? Odkręcił kran, upił kilka łyków zimnej wody, upewnił się, że w kieszeni wytartych portek nadal ma portfel, po czym wyszedł z mieszkania. Usłyszał kroki poniżej, na półpiętrze. Przyspieszył, już układając sobie w głowie jakąś zabawną według niego przytykę. Jakże się zdziwił, widząc samego siebie. Ten z dołu również się zdziwił. Przyglądali się sobie, lustrowali od stóp do głów, próbując wymyślić, jak by tu sobie dopiec. Ale nie dało się. Byli przecież tacy, jak powinni. Byli idealni. Minęli się w milczeniu.
Przed blokiem to samo. Chodnikami szli sami Dariusze. W sklepie monopolowym sprzedawał Dariusz. Policjant Dariusz kierował ruchem, za kierownicami aut siedzieli Dariusze. W radiu wypowiadał się Dariusz, przepytywany przez Dariusza. Sypał żartami tak idealnymi, że nie dało się do niczego przyczepić. W telewizji każdy aktor, prezenter czy spiker był Dariuszem. Dariusz często dogadywał do telewizora, ale teraz nie mógł. Programy, w których występowali Dariusze były wszak idealne. Dariusz wrócił do domu, usiadł w fotelu i załamał ręce. Nie miał komu dokuczać. Wypił kupione wcześniej pół litra niemal duszkiem, a chwilę później padł nieprzytomny na dywan.
Obudził się skacowany jak nigdy, ale nie zważał na to. Natychmiast wybiegł przed blok, by upewnić się, że miał jedynie zły sen. Niestety. Po ulicy nadal snuli się sami Dariusze. Jedni mniej skacowani, inni bardziej, ale wszyscy tak idealni, że mucha nie siada. Tak doskonali, że nie dało się do niczego przyczepić. I wszyscy załamani, bo nie było już komu dogadać, komu dociąć, kogo ożartować.
To, co Dariusz sobie wymarzył, ziściło się. Ale to jednak nie był raj, a piekło na ziemi. Prawdziwa męczarnia. Dariuszom tyle złośliwości cisnęło się na usta, tyle dowcipków kłębiło się w głowie, ale skoro wszyscy stali się tacy sami, identycznie wspaniali, komuż było przytykać? Ogarnął ich smutek. Popadli w depresję.
***
Statek wylądował w samo południe, dokładnie pośrodku osiedla. Bijący od obiektu żar zwęglił kilka pobliskich drzew oraz wypalił spory okrąg na trawniku. Z latającego spodka wysunęły się schody, po których na chodnik zeszły trzy niskie istoty o szpiczastych uszach, podłużnych kończynach z błonami między palcami i ogromnych, owadzich oczach. Ich skóra miała szarozielony odcień, a w dotyku przypominała ciało węża.
Przybysze rozejrzeli się, nieco zdziwieni faktem, że w pobliżu snuło się kilka postaci wyglądających zupełnie tak samo. Pomyśleli, że może trafili na planetę klonów. W ich ojczyźnie czujniki wykryły, że na tym kawale skały wyewoluowało życie, nie dało się jednak sprecyzować, jaką przybrało formę. Jako, że istoty te wyglądały na dominujący gatunek, kosmici postanowili nawiązać kontakt. Ich mózgi natychmiast dostroiły się do umysłów ludzi, zidentyfikowały język, a automatyczne translatory zrobiły resztę.
– Witajcie! – wykrzyknęli.
Dariusze natychmiast ich obskoczyli. Coś jakby w nich wstąpiło, dawną apatię zastąpiło ożywienie. Na ponurych jeszcze chwilę temu twarzach pojawiły się złośliwe uśmieszki.
– A co wy żeście, talerzykiem przyjechali tutej? – spytał jeden z Dariuszy.
– To jeden z najbardziej zaawansowanych pojazdów do podróży kosmicznych – wyjaśnił najwyższy z kosmitów, uradowany z nawiązania rozmowy.