Ideały
Dariusz to był chodzący ideał. A przynajmniej sam się za takowy uważał, bo wszyscy, którzy go znali, mieli zupełnie odmienne zdanie. Widzieli w nim upierdliwego, zdziadziałego zgryźliwca, za jedyną rozrywkę mającego dopiekanie innym. Dariusz twierdził za to, że z całym światem jest coś nie tak i że gdyby wszyscy postępowali jak on, nie byłoby wojen, głodu, chorób i w ogóle wszelkiego zła. Zapanowałby raj na ziemi i nawet samobójcy nie chcieliby umierać, powstrzymywani przez świadomość, iż po tamtej stronie będzie tylko gorzej.
Dariusz mieszkał sam, w dwupokojowym mieszkaniu, na dziesiątym piętrze dziesięciopiętrowego, obskurnego bloku. Tak, miał kiedyś rodzinę, ale żona zostawiła go po tym, jak czepiając się dosłownie o wszystko doprowadził biedaczkę na skraj załamania nerwowego. Oczywiście stwierdził, że była sobie sama winna, głupia baba, bo gdyby robiła co jej radził i dała sobą odpowiednio pokierować, wiodłaby żywot usłany różami. Dla Krystyny pożycie z Dariuszem owszem, miało coś wspólnego z tymi pięknymi kwiatami. Były to kolce. Córka wytrzymała krócej niż matka. Zaraz po skończeniu szkoły usamodzielniła się i natychmiast prysnęła, gdzie pieprz rośnie. Z ojcem kontaktu nie utrzymywała prawie wcale. Ot, przysyłała mu pocztówki na święta.
Ulubioną rozrywką Dariusza stało się przesiadywanie na ławce przed klatką i dogadywanie sąsiadom, a nawet obcym ludziom. W międzyczasie co chwilę pociągał wódeczki z ukrytej za nogami flaszki.
– Ej, Marek!- krzyknął na widok młodego metalowca mieszkającego w klatce obok. – Ty to z tymi długimi włosami jak panienka chodzisz! Jak laleczka! Byś se jeszcze paznokcie zaczął malować! Abo usteczka szmineczką! He! He! A w ogóle to co ty tak ciągle na czarno? Kot ci zdechnął, czy jak?
Chłopak burknął coś pod nosem i jedynie z wpojonego przez rodziców szacunku dla starszych nie pokazał mężczyźnie środkowego palca. Dariusz namierzył już zresztą kolejny cel. Chodnikiem, obwieszona siatami z zakupami szła Marzena spod piątki. Tęga wdowa, samotnie wychowująca dwójkę dziewczynek.
– Mańka, zwolnij, bo ci kropla po czole płynie – zagadał Dariusz.
– Nie twoja sprawa – odburknęła, przystając na chwilę, by odpocząć.
– A cóżeś taka zła. Ni masz ta jakiej ćwiartki w tych torbach? Dej no, lżej ci bedzie.
– Jeszcze czego, ćwiartką cię będę częstować, ty alkoholiku! – oburzyła się kobieta, po czym poczłapała ciężkim krokiem do domu.
– A byś schudła trochę, to by ci dopiro lży było! – wrzasnął jeszcze, nim drzwi klatki się za nią zamknęły, ale zignorowała to.
Jako trzeciemu zebrało się Krzyśkowi mieszkającemu pod Darkiem. Przechodził akurat przez ulicę, kiedy do jego uszu doszedł chrapliwy bełkot solidnie już wstawionego sąsiada.
– A ty Krzychuuu, to te spod… nie to masz cieniutkie jak mój kuta… kuta… fon. A ponoć ci co w takich łażą, to… to… kochają inaaaczej. A ty co tego wolisz? Pyrtka czy sikorę? Hy?
Krzysztof olał zaczepkę i poszedł swoją drogą.
Dariusz zaczął myśleć. Jego przymroczony alkoholem umysł pracował na najwyższych obrotach. Mężczyzna zastanawiał się, jak ludzie mogą być takimi cebrzykami. Ubierają się jak pedzie, mają dziwne fryzury, jakby nie mogli mieć takiej jak on. Żreją gówniane parówki z biedry, zamiast kupić sobie porządnej wołowinki od chłopa na targu. Wyrażają się dziwnie, chodzą dziwnie, są albo za grubi, albo za chudzi. Za niscy bądź za wysocy. Wszyscy są nie tacy, jak powinni być. Zasnął na ławeczce z przeświadczeniem, że zna wspaniałe lekarstwo na bóle tego świata.
***
Obudził się w swoim mieszkaniu. Nie zastanawiał się nawet jak trafił tu z dworu. Poszedł do łazienki i stanął przed lustrem. Zobaczył pomarszczoną, pokrytą kilkudniowym zarostem twarz pięćdziesięciolatka. Podkrążone, przekrwione oczy zatrzymały się na wysuszonych, spękanych wargach. Następnie wzrok Dariusza padł na siwe, skołtunione włosy.