Góra Życzeń
Kiedy stanęła na odsłoniętym szczycie, nad skarpą z której widać było pejzaż zasypiających pól, wijącej się rzeki, zielenią ubranej ziemi, kiedy spojrzała na małe domy w dole i na zorzę malowaną na zachodzie była już pewna, że to magiczna góra. Z radością wypowiedziała swoje życzenie. Powtórzyła trzy razy zamykając mocno powieki i ściskając pięści, żeby na pewno góra i ten nad górą ją usłyszeli. Nie rozkoszowała się widokiem, nie zatrzymywała się za długo. Pędem zaczęła biec w dół – trzeba było wrócić jak najprędzej. Przewracała się raz po raz. Pośród krzewów i w cieniu drzew było już zupełnie ciemno, pohukiwania sów i szelest pojawiający się obok wydawały się teraz straszne. Chciała już dotrzeć do domu. Potykała się o gałęzie, których nie widziała pod nogami, wchodziła w strumienie, które ukryły się w mroku. Zerkała na gwieździste niebo uśmiechające się spośród gałęzi drzew i powtarzała sobie – to przecież magiczna góra - góra życzeń. Co mi się może stać? Muszę się tylko pośpieszyć, bo mama może mnie szukać.
Kiedy wyszła na ścieżkę nie wiedziała gdzie jest i w którą stronę skręcić. Coś po drodze musiało jej się pomylić. A może nie pomyliło jej się, tylko w ciemności wszystko wyglądało inaczej. Usłyszała ujadanie psów i poszła za ich głosem . Wkrótce w oddali zobaczyła światło latarni, pobiegła za nim i w końcu rozpoznała okolicę. Pobiegła pędem w stronę domu. Po jej twarzy płynęły łzy ulgi po strachu, który niczym tona ołowiu spadł z jej małego serduszka. Z radością dopadła do furtki podwórka, otworzyła i zatrzasnęła ją za sobą. Podbiegła do drzwi, otworzyła je i stanęła nieruchomiejąc z przerażenia. Z wnętrza domu dobiegał płacz i krzyk matki przeplatany z krzykiem i wyzwiskami pod jej adresem wypowiadane przez męski głos.
- …Nawet dziecka nie potrafisz upilnować. Do niczego się nie nadajesz ścierwo cholerne! … - brzmiało pośród wielu innych okrzyków i wbijało się przez uszy małego człowieka po sam kręgosłup duszy. Musiała iść i pokazać, że jest, więc poszła dzielnie i stanęła w drzwiach.
- Ty mała łachudro… - usłyszała bełkoczący głos, zobaczyła czerwoną twarz i złowieszczo patrzące oczy potwora, nos przewiercił mdlący odór alkoholu, chciała uciec, ale rzucił się za nią, pochwycił…
- Ja cię nauczę pilnować podwórka smarkulo cholerna! Ja cię tu nauczę o której się wraca do domu! – Trzymał mocno za ramię i bił… potem rzucił nią o ścianę i o szafę, chwycił pas… bolało… krzyczała, strach otwierał coraz bardziej paszczę, leżała skulona zasłaniając głowę… Coś łupnęło. To mama została rzucona na szafę, gdy próbowała jej bronić.
Kiedy leżała z odrętwiałymi z bólu dłońmi i nogami, ledwo patrząc przez załzawione oczy, kiedy on już nie miał sił bić dalej wyszeptała cicho