Filozofia czasu
Nuda zapanowałaby w życiu gdyby nie było ono aż tak skomplikowane i trudne. Mówię to ja- więźniarka mojego domu, umysłu męża mojej rodzicielki, splątana kagańcem dotychczasowych ograniczeń, wynikających z mojego trudnego położenia w konserwatywnym i toksycznym środowisku. Takie słowa wypływają ze mnie, kiedy to nie ma szczęścia w moim życiu, a jest tylko strach przed niesprostaniem oczekiwaniom, lęk przed niezrozumieniem i krytyką, który sprawia, że zamykam się w swojej skorupie z lusterkiem chińskim i gadam ze swoim odbiciem, któro także nieraz wywołuje u mnie złość, chęć roztrzaskania poprzez papugarskie naśladownictwo mnie samej, trudnej do zniesienia właśnie dla mnie samej. W istocie nie mam nikogo, prócz swojego odbicia. Trudno poczuć się kimś, bo zawsze głębi duszy nie jest się nikim ważnym, jedną z tych małych mrówek, która za nieudolną egzystencję zostaje pożarta przez swoją królową. Tak właśnie człowiecza osobowość zostaje wciągnięta w pewien mechanizm, pozbawiający odrębności. Trzeba by było być pustelnikiem, ale czy jest to wykonalne? W moim świecie nie, trudno powiedzieć, niewiadomo, a kto o tym myśli, gdy tu trzeba podporządkować się rygorom kapitalizmu, głębokiego darwinizmu.
„Halo, gdzie ludzie? O wybaczcie, halo, gdzie automaty do produkcji pieniędzy, napędzane zaawansowaną technologią, pozbawione uczuć wyższych?" Są wszędzie, a ludzie nie istnieją, zatracili się w swoich popędach. Wyznawcy wielu religii na piedestale stawiający konsumpcjonizm, żyjący w wiecznej iluzji- znam ich wielu, by o nich pisać. Wyróżniają się tym, że... nie wyróżniają się niczym, są sobie podobni, tak samo zaprogramowani, tak samo... iluzyjni, zupełnie jak mój bełkot, potok słów, lany w otchłani beznadziejności, ale bełkot świetnego obserwatora. Dość mam obłudy, nie będę się kryć z tym, co o sobie sądzę. Mam sobie wiele do zarzucenia, nieraz wymierzyłam swoją własną sprawiedliwość, nieraz nie wytrzymałam napięcia myśli i uderzyłam nimi w kogoś bliskiego, a mimo to dostrzegam dobre aspekty mnie samej, które pielęgnuję dogłębnie jako przejaw mojej niezależności.
Tak też wnikliwe obserwatory, jakie prowadzę nakłoniły mnie do luźnych zwierzeń na papierze, będącego łącznikiem między mną, a magią. Mam na myśli czar starożytności. Wystarczy sięgnąć po jakąś pozycję jednego ze starożytnych pisarzy, by poczuć tą dziwną łączność i lekką zgrozę, bo to przecież działo się tak dawno, Ci ludzie opisywani nieraz, tworzący tamtejszą rzeczywistość już odeszli tak naprawdę w niepamięć. Z nami będzie tak samo- większość z nas już niedługo utonie w czeluściach zapomnienia, a za tysiąc lat wszyscy. No chyba, że tak jak prorokują naznaczeni mocą tajemną wszyscy skończą istnienie w roku zagłady, co ma nastąpić ponoć w 2012. Stąd w myśl maksymy epikurejskiej- "carpe diem", chwytam owy dzień i piszę. Nie myślę zbytnio nad tym, po prostu wena mnie opętała czy jakaś muza natchniona. W tym momencie aż nie mogę się powstrzymać, by oddać hołd Mironowi Białoszewskiego i podziękować mu za wiersz „Namuzowanie", który już w podstawówce zafascynował mnie swoją podejrzaną prymitywnością, by potem otworzyć przede mną niesamowitą przygodę zabawy językiem, tak też pozdrawiam i końcówkuję- uję-ję-ę.
Ups... czas goni do łóżka, a z czasem walczyć nie sposób... zatem papier musi poczekać, aż znowu zacznie czas uciekać, podczas pisania. Czasy takie, że podług czasu wszystko się staje zawczasu uprzedzone czasem. Tak też brak czasu na czas.