Fallout, rozdział 5: Złomowo - część 1 - partia a
Cień, lekki spadek temperatury – wręcz idealny dla zbalansowania komfortowego poziomu ciepła utrzymywanego skrzętnie pod grubą warstwą czarnej, łobuzerskiej skóry wyciągniętej z jednej z szafek na drugim poziomie Krypty 15 – i przyjemne powiewy wiatru pozwoliły Blaine’owi uniknąć eksploatującego fizycznie i psychicznie skwaru, palących promieni słonecznych i ostatecznie zaoszczędziły mu spory zapas wody.
Siódmego dnia, kiedy górskie pasmo Coast Ranges zaczęło z wolna przekształcać się w pustynne niziny, kłębowisko chmur i ich wzajemna elektryzacja zaowocowały w końcu rzęsistym opadem deszczu.
Był to pierwszy prawdziwy opad deszczu, który Blaine odczuł na własnej twarzy i ciele. Przez kilka pierwszych minut stał z uniesionymi w górę rękoma i śmiał się wykrzykując radosne słowa podkreślające jego wręcz dziecinne szczęście.
Nie bacząc na lejący się z nieba strugi wody, uśmiechnięty i zadowolony niemalże tak jak w chwili, gdy poinformował Komandora Seth’a o tym, co Martin zrobił z jego dziewczyną, ruszył w kierunku majaczącej na horyzoncie mieściny. Mieścina ta była niewątpliwie Złomowem i po kilkudziesięciu minutach wędrówki przez rozmiękły piasek post-apokaliptycznej pustyni, Blaine zrozumiał skąd właściwie wzięła się jej nazwa.
Zbliżając się do głównej bramy deszcz przestał padać. Lecz mimo to nad jednym z nielicznych bastionów ludzkości w tym zapomnianym przez Boga świecie wciąż kotłowały się niemalże czarne chmury. Niekiedy skrzące się błyskawice przeszywały niebo jasnym rozbłyskiem furii Zeusa, a Blaine wsłuchiwał się w przypominający wystrzały z pistoletów huk grzmotów.
Odruchowo położył dłoń na MP-9-tce i wyciągnął ją z przypiętej do pasa skórzanej kabury.
21
Stojąc przed mokrą, lśniąca od deszczu błękitną bramą Złomowa, Blaine Kelly podziwiał warowną konstrukcję ogrodzenia otaczającego to miejsce.
Prawdziwy bastion, co?
To prawda, przytaknął sam sobie Blaine i kontynuował podziwianie. Złomowo zdawało się składać z blaszano-drewnianych jednopiętrowych domków ulokowanych w trzech głównych rejonach miasta: bramie, noclegowni i kasynie.
Tyle przynajmniej wyczytał Blaine z wiszącej na prawo od bramy pseudo-mapy, będącej chyba niegdyś jakąś turystyczną pocztówką.
Pieczę nad bezpieczeństwem rozpościerał wysoki na przeszło osiemnaście stóp mur z ułożonych na sobie, powtykanych i umocnionych w formie faktycznego trwałego bastionu kawałków złomu (stąd też nazwa Złomowo, pomyślał Blaine). Były pośród nich rury, fragmenty blaszanych, karbowanych ścian, ołowiane beczki – niektóre z ostrzegawczym radioaktywnym symbolem – opony, łańcuchy, bele drewna, stare lodówki, szafki, łóżka, meble, cegły i pustaki powiązane linami, gdzieniegdzie ułożone w niewysokie murki scalone cementem i oczywiście wszechobecne, zdezelowane, nienadające się już absolutnie do niczego poza wierną i dożywotnią służbą w roli elementów muru Złomowa wraki samochodów.