EFEKT MOTYLA cd
Przejęcie polskich hut stali miało być pierwszym wyjściem DONHUT-u poza Ukrainę. To była inicjatywa Jewtuszenki. Większość zarządu UKDON-u pomysł zaakceptowała. Tyko prezes Kowalow był mu niechętny. W końcu jednak się zgodził. Teraz zbliżał się finał. Do ostatniego etapu negocjacji pozostał tylko DONHUT i hinduski potentat metalurgiczny. Jewtuszenko miał świadomość, że sukces, który był prawie na wyciągnięcie reki, zdecydowanie umocni jego pozycję, przegrana zaś byłaby wodą na młyn wrogów, których miał niemało. A Kowalow niewątpliwie pokazałby mu miejsce w szeregu. Daleko od czoła. Dlatego przed przystąpieniem do ostatniej rundy postanowił poszukać dodatkowego wsparcia. Potrzebował profesjonalistów doświadczonych w zbieraniu poufnych informacji i potrafiących skutecznie chronić go przed inwigilacją. A to najlepiej zapewnić mu mogli miejscowi. Miał szczęście, bo akurat nadarzała się wyjątkowa okazja zatrudnienia naprawdę dobrych fachowców.
Nowy polski rząd, zaraz po wygranych wyborach, podjął decyzję o reorganizacji wojskowych służb specjalnych i nie krył się z tym, że będzie to polityczna czystka. Odejść musieli wszyscy, którzy niegdyś uczyli się fachu w moskwie oraz ci wszyscy, zaangażowani przez poprzednią, postkomunistyczną ekipę, którzy nie zdecydowali się wypełnić ankiety weryfikacyjnej. Upokarzającej, bo kilka z jej pytań dotyczących politycznych postaw, łamania regulaminów i innych nieprawidlowości wymagało donosu na kolegów. W służbie, w której lojalność jest podstawą, szuje korzystały z okazji, by utrącić lepszych od siebie i przypodobać się nowej wladzy, pragmatycy udawali, że nic ożadnych nieprawidłowościach nie wiedzą, honorowi, w większości ci najlepsi, najbardziej doświadczeni odchodzili robiąc miejsce dla nowych, niedouczonych ale za to z właściwego politycznego nadania.
Mając dobre układy w ukraińskich służbach, Iwan Aleksandrowicz nie miał problemu z uzyskaniem informacji o wyrzuconych. Na tej podstawie upatrzył sobie czterech potencjalnych kandydatów do werbunku. Dwóch weteranów, jeszcze z rosyjskiej szkoły, zajął ktoś szybciej. Z dwóch młodszych, Marcin Wolny wydawał się bardziej przydatny. Jego CV, które łatwo było uzyskać z cieknących jak durszlak Wojskowych Służb Informacyjnych, było imponujące. Prawnik z wykształcenia i absolwent szkoły wywiadu, do ostatniej chwili czynny agent. Bardzo przekonująco prezentował się niegdyś jako zdolny socjolog i religioznawca na stypendium w Libanie, przedstawiciel organizacji charytatywnej w byłej Jugosławii, potem prezes firmy budowlanej w Iraku, a ostatnio, jako handlowiec w Afganistanie. Gość świetnie infiltrujący świat biznesu. Postawiony w sytuacji bez wyjścia, nie zawahał się z zimną krwią zabijać. Chłodny, cyniczny, samotny. I lojalny. Zakres zlecenia, który uzgodnili, dotyczył spraw czysto gospodarczych, nie wymagał nielojalności wobec służby. Warunki finansowe, jakie uzgodnili, były bardziej niż przyzwoite. Dogadali więc wszystko w krótkim czasie.