Don't Get Close
Poranek nadszedł. Oczy tak jak zostały, tak zostały wpatrzone w lampkę nocną. Spojrzenie było nasiąknięte cierpieniem. Smutkiem. Całą noc tak wyglądały, całą noc tak zostały i raczej zostaną do końca. Serce jego, które miało kolejną szpile, bolało. Mocniej niż poprzednio, mocniej niż zwykle. Pięści ściskały ramiona fotelu. Tylko pokój w którym siedział wydawał się spokojny. Przyjemny salonik z mgłą otaczającą wszystko w okół. Popielniczka pełna niedopałków papierosowych. Barokowe meble, w tym wielkie dębowe biurko. I piękny skórzany, czarny fotel, na którym siedział Miron przy lampce nocnej. Dlaczego zawsze ja ? myślał Miron.
Miron był... nie ważne kim był z zawodu. To się okaże później. Miron był przeklęty. Nie dosłownie przeklęty. Miał przeklęte serce. Tak, że żadna kobieta nie mogła się w nim znaleść. Bez jego woli. Taki los złożyło mu życie. I tak już miało zostać do końca. Jego pesymistyczne myśli obracały się w okół kobiet, którym zaufał.
Sięgnął po kolejnego papierosa. Pociągnął długo. Po czym schował twarz w rękę wypuszczając dym. Miał już dość tego wszystkiego. Oparł się o fotel. Otwierając oczy zamroziło go. Przez obłogi dymu, który wypuścił spostrzegł twarz. Jego twarz. Zamknął na chwile znowu oczy. Po chwili była to inna twarz! Twarz jej, jego ukochanej, która zginęła sześć lat temu. Popłynęła błyszcząca łza po jego policzku. A wszystko to trwało w kilka sekund. Opary gęstego dymu rozwiały się. Miron spanikował. Chciał jeszcze raz ujrzeć twarz ukochanej. Jego serce na chwile zabiło młodzieńczym tętnem. Chciał, żeby to wróciło. Wszystko, jego młodość i miłość. Zaciągnął się papierosem jeszcze mocniej niż poprzednio. Poczym starał się zrobić jak największą mgiełkie w tym miejscu. Nic. Spróbował jeszcze raz.
Na marne...
Szarpnął się za włosy. Wstrzymał powietrze. Zaczął krzyczeć. Wstał do swoich gitar koncertowych. Chwycił oburęcz swoją gitarę Gibsona, bożka jego dawnych lat. Szaleńczo zaczął niszczyć wszystko do okoła. Jego krzyk płen bólu tłumaczył wszstko. Miał dość. Krzyczał i rozwalał wszystko do okoła. Gdy zauważył, że z gitary została tylko połowa gryfu opadł na kolana. Głowa opadała w dół. Ciężko wzdychał. Miał dość. Miał już dość. Miał już wszystkiego dość... Przez chwile pomyślał o dubletówce wiszącej na ścanie w sypialni.
Wstał i wyszedł.
***