Dom i Czas
I tak. Z pewnością idealizuję te wspomnienia. Nie sądzę, by świat był tam lepszy, ale ja byłam wtedy w „lepszym” świecie. Tak sobie przecież postanowiłam; że ten Dom mnie nie oszuka.
Tego właśnie potrzebowałam, być może wciąż potrzebuję; tych krótkich wycieczek w stronę przeszłości. Oglądam wtedy po raz tysięczny wszystkie obrazy wiszące na jednej ze ścian. Na drugą staram się wówczas nie spoglądać. Nie chcę przypominać sobie grupki ludzi w czarnych marynarkach i białych stolików wypożyczonych na ten jeden dzień, stojących na piętrze. Staram się odwracać wzrok za każdym razem, gdy rozpozna mnie uczucie chłodu, wspomnienie dotyku jej dłoni.
Wyrwane kartki z kalendarza porozrzucane po podłodze gryzą mnie teraz w nogi. Też chcą być pamiętane.
Dawniej będąc w Domu, sądziłam, że tak będzie już zawsze. Ale i z tego, jak się okazało, przyszło mi wyrosnąć.
Dom był nie do ruszenia, był nietykalny. Jak to więc możliwe, że ktoś był w stanie naruszyć porządek, przestawić meble, wyciąć wszystkie drzewa, zabrać ze sobą osoby, które tworzyły Dom?
Dom był nie do ruszenia. Był nietykalny. A okazał się tak słaby, jak wszystko inne, tak samo kruchy i podatny na zranienia.
Byłam wściekła. Na siebie, na niego; na wycięte drzewa owocowe, na zlikwidowany ogród, na nowe meble niepasujące do moich wspomnień i wyrzucone ubrania, na ich brak, na brak osób, które były od zawsze i których nieobecność przyszła nagle, a jednak (i to boli mnie najbardziej), nie niespodziewanie.
Ja byłam jeszcze zbyt mała, by się przygotowywać i gdy świadomość ich utraty uderzyła mnie z siłą wielkiej fali, inni nie wydawali się zaskoczeni. Byli bezradni, cierpieli, ale dotykał ich zupełnie inni ból niż mnie; ich ból trwał, mój zdawał się dopiero tworzyć.
A jednak mimo świadomości, nie można przygotować się na uczucie bólu, który nadchodzi. I wiem, że żaden z nich nie był gotowy, choć przecież wszyscy oni wiedzieli.
Uświadomiłam to sobie pięć lat później, gdy w pewien czwartkowy dzień obudził mnie odgłos dzwoniącego telefonu o piątej nad ranem. Nie potrafię wytłumaczyć, w jaki sposób, ale wiedziałam. Odeszła. Głos po drugiej stronie lini zaraz wypowie te słowa i sprawi, że staną się prawdziwe. Leżałam na podłodze w mojej sypialni, nasłuchując rozmowy, z której nic nie pamiętam. Ale były głosy, był odgłos zrozumienia sytuacji, była cisza i ciemność pokoju, który okazał się zbyt mały, by pomieścić całą pustkę.
Tym razem nie czułam się zaskoczona; nie spodziewałam się tego, a jednak nie byłam zaskoczona. Wiedziałam przecież, że pewnego dnia telefon znów zadzwoni i że kiedyś będę musiała się z nią pożegnać.
Ból był ten sam, chociaż jego nadejście nie było wielką falą, a jedynie przypływem zimnego morza. Tylko przypływ.
Stałam więc po kostki w wodzie, obserwując parostatki ginące za horyzontem, a głos w mojej głowie powtarzał mi „ona była już zmęczona”.
Minęły lata, wszystko się zmieniło, a wraz ze wszystkim zmienił się i Dom.
Czy czuję się oszukana? Już nie. Nie stało się to od razu, ale zrozumiałam. Dom nigdy nie był długimi zimami, które wyobrażałam sobie w ciche święta, lato tam nie było piękniejsze niż gdziekolwiek, nie tworzyły go meble, ogród, stare drzwi do pracowni, czy wszystkie inne rzeczy, które widziały moje dziecięce oczy.
I Dom, mój Dom nie zniknął wraz z Ich odejściem. Długo tak myślałam – że Domu już nie ma, że zabrali go ze sobą, zostawiając jedynie puste mury; stare, milczące ściany, które utraciły swoje magiczne zdolności. I pamięć.
Nie chciałam nigdy więcej widzieć go na oczy. Nie chciałam wracać do tych spalonych zgliszczy. A jednak spędziłam tam dwa tygodnie wakacji w tym samym roku, w którym po raz pierwszy bałam się powrotu.