Deszcz

Autor: Matariel
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Uskoczył w bok, uciekając przed sztychem. Nie wpadał w panikę, daleko mu było do tego. Jednak jego cel, herszt bandy, znikał już w gęstwinie lasu. Skulił się, przygarbił. Zaczął kołować, przez chwilę w lewo, potem w prawo. Tuż za nogami szermierza znajdował się stalowy hak, na którym wisial wcześniej sagan. Może udałoby się wepchnąć sukinsyna na żelastwo, pomyślał. Zamarkował wypad do przodu. Tamten zaparl się lewą nogą w tył, mijając leżący w zagaszonym brają ognisku. Niech to cholera. Powtórzył zabieg, kierując wąskie ostrze w twarz. Tamten jednak, mając dużo czasu, złożył jelcami ochronny blok. Nieludzko wytężając się, Verick zmienił kierunek, zanurkował w dół, przecinając tętnicę udową nieszczęśnika. Na rozciętą gładko wełnianą, czerwoną nogawicę trysnęła krew. Z góry nadleciała klinga, ugodziła łowcę w plecy, rozszarpując przeszywanicę, bark ekspolodował bólem, fala odrętwienia rozlała się po ciele niczym garść rozsypanych kulek. Nogi ugieły się same pod ciosem, uderzył lewym kolanem o coś twardego. Przed oczyma miał tylko nogawki wojownika, na którego niełaskę sam się zdał. Krew lała się po jednej z nich, brocząc wełnę pasmami szkarłatu.  Zdążył kątem oka dostrzec ruch miecza. Zaraz opadnie, poraz ostani, przemknęło mu przez myśl.

Nie pomylił się. Klinga ociężale wzniosła się w górę, opadła swobodnie, o cal mijając głowę skazańca, nieszkodliwe uderzyła w drugi bark, osłonięty obrzerzem kaptura i grubym pancerzem. Kruczy wojownik upadł na ziemię, na jedno kolano, identycznie jak Verick.

Trwali tak chwilę, myśliwy, oczyma duczy patrzył, jak śmierć oddala się od niego, natomiast jego przeciwnik odchodził, umierał. Nie krzyczał, od początku zaczował milczenie. Obie dłonie powoli sunęły do śmiertelnej rany, jakby krew uzbierana w garście mogła wrócić do żył. Oczy szkliły mu się, czerwone żyłki dzieliły je na kawałki, jak okruchy lodu otaczające przeręble. Po chwili upadł na bok, znieruchomiał w poszerzającej się kałuży krwi.

Cholerne, martwe ptaszysko.

Ocalały mężczyzna wstał, ból szybko zelżał. Podniósł z ziemi ciężki miecz, otarł go o wystające spod kolczugi martwego rękawy. Gelleńska głownia była mocno wyszczerbiona, ale mocna i dobrze wykonana. Trofeum, obiecał sobie szybko. Powieszę to sobie nad kominkiem, dodał w myślach w nagłym napadzie lepszego humoru, zupełnie absurdalnego i pustego jak wydmuszka. Tak się czuł, skorupkę tej sfery tworzyła już tylko nienawiść i zemsta. To dodało mu sił. Kopnął z rozmachu truchło. – Jakbyś tyle nie ćpał tego gówna, to pewnie ja bym tu leżał... – Słowa rozpierzchły się wokół zeszkolych, martwych oczu.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
Matariel
Użytkownik - Matariel

O sobie samym:
Ostatnio widziany: