Daleko do nieba. Rozdział 10.
*
Pierwszy raz od wielu godzin mógł wstać, przejść się po pokoju. Już nie był podłączony do kroplówki ani przywiązany do łóżka. Chwile temu z jego pokoju wyszła pielęgniarka. Każdego dnia był taki moment, na który czekał bez wytchnienia. Wtedy przychodziła kobieta w białym stroju, zostawiała mu posiłek wraz z lekami i uwalniała go.
Tego dnia jednak nie przyniosła posiłku. Po prostu weszła. Odłączyła go od kroplówki, usunęła z ręki wenflon, a na łóżko rzuciła ubrania, w które miał się ubrać. Nic nie powiedziała jak zawsze. Za każdym razem, kiedy przychodziła zastanawiał się, dlaczego nic nie mówi. Wykonywała swoje zadania jak robot i nigdy na niego nie spoglądała.
Roztarł czerwone ślady na rękach krzywiąc się przy tym. Były niczym w porównaniu z ranami na klatce piersiowej. Powoli zanikały, ale wciąż czuł piekący ból.
Był ubrany tylko w bokserki i kiedy stanął na podłodze poczuł zimno na całym ciele.
W parę minut wziął prysznic, a następnie założył na siebie ciuchy przyniesione przez kobietę.
Szara koszulka bez rękawów, świeża bielizna, skarpetki i ciemnoniebieski kombinezon. Był ocieplany i kiedy go ubrał momentalnie zrobiło mu się cieplej.
Nie był to normalny dzień. Miał wrażenie, że teraz musi nas coś poczekać. Przecież nie dostał kolacji. A może to jakiś nowy element tego tygodnia?
Podszedł do okna. Oparł się ręką o ścianę i spojrzał na pole rozciągające się za oknem. Zupełny spokój. Jakby wywieźli ich na zupełne pustkowie. Na zewnątrz siąpił deszcz a wiatr targał drzewami wyrastającymi ponad ogrodzenie.
Zupełnie nagle dostrzegł, że w oddali przy ogrodzeniu porusza się rząd postaci. I wiedział, że nie są to żadne zwierzęta. Szli równym tempem, jeden za drugim i znikali w niewielkiej furtce ogrodzenia. Gdyby tylko ogrodzenie znajdowało się o parę metrów bliżej budynku byłby nawet w stanie policzyć grupę tych ludzi. W takiej odległości nie był w stanie, nie myśląc już o tym, żeby rozpoznać czy to kobiety czy mężczyźni.
Wytężył wzrok. Postacie zlewały się ze sobą. Kiedy jedna z nich weszła w miejsce oświetlone lampą zrozumiał, że jest pewien element łączący jego i tych ludzi.
Strój. Oni też mieli na sobie niebieskie kombinezony.
Nagle grupa ludzi zniknęła za furtką ogrodzenia w ciemności lasu rozciągającego się za ogrodzeniem.
Gdzie szli i dlaczego byli ubrani tak jak on?
Skoro znajdowali się w klinice, dlaczego nie wyglądali jak pacjenci?
I dlaczego opuszczali klinikę tylnym wyjściem od strony lasu?
Czuł, że jego serce zaczyna bić szybciej, a w środku myśli atakują go z niesamowitą szybkością.
Jego wątpliwości nagle zaczynały przybierać na wadze.
Teraz już nic nie było jasne.