Dalego do nieba. Rozdział 4.
sp; *
-Zabrać? Ale gdzie zabrać? - zapytała Amy.
-Pojedziemy do prywatnej kliniki, która zajmuję się badaniem broni biologicznej. Tam zostaniecie dokładnie przebadani. Może to trochę potrwać. Jako, że stwarzacie największe zagrożenie i prawdopodobnie jesteście skażeni to wy zostaniecie zabrani do kliniki a twoich rodziców tylko odizolujemy. Kiedy dowiemy się wszystkiego na temat stanu waszego zdrowia, wtedy podejmiemy dalsze środki - jak na jego ochrypły głos brzmiało to wyjątkowo sztucznie.
Do swojej wypowiedzi dodawał gestykulacje rąk udając prawdziwego dyplomatę.
Jednak zarówno ona jak i Kuba widzieli w nim przepitego mężczyznę, który próbował im uświadomić, że muszą opuścić to miejsce.
-A nasze rodziny? Musimy się pożegnać. Nie rzucimy wszystkiego tak nagle.
-Proszę bardzo. Idź do domu, jeśli chcesz zarazić swoich bliskich, leć się z nimi żegnać - wtrącił się Wielki.
Amy czuła jak krew buzuje się w jej żyłach. Cała ta rozmowa wydawała się być zupełnie bez sensu. Zaistniała sytuacja była nieprawdopodobna i nie wierzyła w to wszystko.
-Jestem gotowa jechać - powiedziała ignorując wszystko.
-Podoba mi się ta postawa - powiedział mężczyzna - A Ty młody człowieku? Zostajesz w oczekiwaniu na śmierć?
Amy spojrzała się na Kubę. Widział to kątem oka, ale twardo patrzył w oczy tamtego mężczyzny.
Miała wrażenie, że w oczach chłopaka dostrzega łzy. A może tylko jej się tak wydawało. Jej samej łzy bezwarunkowo spływały po policzkach.
-Ja też jadę, chociaż nie ukrywam, że ta cała sytuacja mnie niepokoi.
-Wyobraź sobie chłopcze, że nie tylko ciebie - opowiedział Wielki tym swoim ironicznym tonem.
-Nie mogę zobaczyć rodziców i brata? - zapytała.
-Nie. Zostali już ewakuowaniu z tego domu i są przewożeni do bezpiecznego miejsca - powiedział robiąc parę kroków w jej stronę. Stał teraz obok niej.
Położył swoją ciężką rękę na jej ramieniu i spojrzał jej w oczy.
-Nie martw się, zadbamy o nich.
Zsunęła jego rękę ze swojego ramienia. Ton jego głosu i sposób, w jaki to powiedział wywołał w niej jeszcze większe obrzydzenie…
*
Rozejrzała się wokół siebie.
Próbowała zapamiętać każdy szczegół otaczającego ją miejsca. Tu mieszkali przez 5 lat. Pamiętała jakby to było wczoraj, kiedy rodzice oznajmili, że muszą się wyprowadzić. Decyzja zapadła jednego wieczoru, a już następnego dnia rano lecieli samolotem do Polski. Miała wtedy 12 lat, a jej brat był jeszcze mały. Niedługo po wyjeździe skończył dwa latka. Nie chciała się wyprowadzać. Nie chciała zostawiać szkoły, przyjaciół, rodziny i domu. Była przywiązana do tamtego życia, ale nie miała dużego wyboru. Rodzice tak postanowili i tak musiało być. Nie znała powodów, przez, które zamieszkali na obrzeżach Polski nieopodal małej wioski, gdzie daleko było do życia, jakie niegdyś prowadzili. Nie łatwo jej było przyzwyczaić się do nagłych zmian. Przez długi czas miała żal do rodziców, że tak postąpili. Że odebrali jej wszystko, co kochała. Musiała zmienić wszystko w swoim życiu. Nawet zaprzestać mówić ojczystym językiem i nauczyć się polskiego. Nie było to łatwe, wydawało się raczej nie możliwe. Ale wtedy poznała Kubę i to on spędzając z nią niemalże całe popołudnia nauczył ją mówić po polsku. Z dnia na dzień szło jej coraz lepiej i