Był zwykły, letni dzień. Dzień z pozoru normalny jak każdy inny. Dzień, który okazał się przeklęty.
Telefon o 3 w nocy, bezsenność i wizyty w klinice u matki. Dzienne długie wizyty i zmarnowane wakacje. Po dwóch miesiącach rehabilitacji matka mogła po raz kolejny wciąć świeży oddech. Mimo ubytków kości w czaszce i oszpeceniu spowodowanych przez liczne operacje, jak i przeciwwskazania nie były wystarczającą śmiertelną przestrogą dla kobiety. Na drugi dzień było tak samo z jednym wyjątkiem. Była tylko matka i konkubent. Długi coraz większe, zapotrzebowanie na alkohol jeszcze większe...
Przynajmniej jedna awantura codziennie. Od dwóch do trzech pobić miesięcznie kobiety dopuszczał się konkubent z powodu braku pieniędzy. Interwencje synów i policjantów na nic się zdały, gdyż kobieta za każdym razem się zarzekała iż sama sobie to robiła przez przypadek. Niejednokrotne włamania do własnego mieszkania w celu uratowania matki...
Pewnego dnia było za późno... Godzina 9 rano. Trup po jednej stronie rogówki. Pijana osoba po drugiej...
Nieprzespanie dni i noce, tysiące spraw do załatwiania. Skraj wytrzymałości na cienkiej granicy. Drogi synów które były już blisko sobie znowu rozbiegły się w inne kierunki...
Tygodnie ciągnące się miesiącami, samotne i smutne. Młodszy syn wyjechał w nieznane nie zostawiając po sobie żadnego śladu oraz kontaktu. Drugi z synów do końca swych dni żył samotny...