buzi daj.
Dawno temu w trawie, a zasadniczo nie tak dawno i wcale nie w trawie a w szarej zakurzonej kamiennicy, w pokoju z widokiem na Mysłowice i starą kopalnie w mieście o rzut beretem od Katowic, takim szarym jak ta kamienica, siedziała sobie ponętna dziewica. Nie grzeszyła urodą, nie nadrabiała ciałem, ale inteligencją niebywałą obdarzona była. Zawsze słyszała jej matka od znajomych, że nie jest to może ładne dziecko, ale mądre jest, tak mądre i to jest ważne. Lecz przecież jej matka wysoko postawiona księgowa nie powiedziałaby nigdy o, Antosi, że brzydka. Tak, o Antosi, bowiem tak nazywała się ta panna. Antonina lat siedemnaście teraz, już za rok matura, nie, nie za pół roku, za rok. Ale ona się tym nie przejmuje, kto, jak kto ale ona nie musi. Wracając do wątku kochającej matki, wiedziała, że jej córka nie zostanie nigdy miss Śląska, ani tym bardziej mis Polski tudzież świata, lecz gdy słyszała od innych ze ma brzydkie dziecko nie potrafiła się z tym pogodzić. Żeby zaćmić wizerunek Antoniny u sąsiadów, posyłała ja na wszelkie możliwe zajęcia dodatkowe, na kółka plastyczne, muzyczne, chemiczne, matematyczne. Wszędzie Antosia była. No i sąsiedzi nie mówili, że brzydka, mówili ze może nie zbyt ładna, ale jakże mądra. I tak teraz dzięki swej mamie Janinie, siedzi taka nie ładna nie brzydka, ale wybitnie mądra Antonina lat siedemnaście, na kanapie siedzi, przez okno zerka, w tej swojej kamiennicy Sosnowieckiej.
Czeka na swojego jedynego, tych jedynych to ona miała już tysiące, ale przekonana jest, że ten to już tak na serio, taki wymarzony chłopak, może nawet mąż.
Zastanawiać was może fakt, że jak ta, o której mówili ze ładna nie jest, mogła mieć tak wiele obiektów miłosnych. Otóż w gębie to ona była mocna, i posiadała perswazję tak rozwiniętą, że mogłaby na kilogramy między ludzi dzielić. Ślepemu sprzedałaby tonę filmów DVD, a elektrykowi zestaw żarówek, taka była dobra, taka niepozorna a proszę.
I przychodzi ten jej wybranek, w modnej bluzie, spodniach modnych witają się, i do pokoju idą. I gruchają sobie tam zapewne jak dwa aniołki, bo przecież kochają się.
Nagle, z mocą rakiety jądrowo wystrzałowo odrzutowej, wylatuje na klatkę wybranek. Marcin S., bo tak go nazywać zwykli, pełen nerwów, furii z niewyraźnym grymasem na twarzy zbiega po schodach. Co stać się mogło?
A w kamiennicy na piętrze drugim roztrzęsiona Antosia z papierosem marki Pall Mall, mentolowym, typu slim siedzi na kanapie i prowadzi monolog do siebie.
I siedzę z nim, czuję się jak w niebie i czuję również to jak on pachnie, czuję piękno jego duszy ukryte w jego zapachu. To piękne uczucie. Wydaje mi się, że latam, tak to uczucie dodaje skrzydeł i siedzi on, o teraz na mnie patrzy, tak przenikliwie pięknie, jak ja lubię kiedy on tak patrzy i nawet mówić nie musimy nic, wystarczy, że jesteśmy razem. Ból mojej ręki daje się we znaki, ale z nim zniosę każdą porażkę, każdy ból, nawet największy zniosę z nim. Czy jak coś powiem nie zaburzę piękna tego, o oddechu wyjątkowego, chwili złotej? Czy jak powiem coś to czar pryśnie.? Najlepiej bez słowa pójdę tam odebrać zasłużony pocałunek. I wstaję i podchodzę do niego, leży teraz na łóżku i patrzy w okno, jak on pięknie wygląda jak tak patrzy, ten jego profil, jak on pięknie wygląda w tym świetle. Marcinie S. jesteś moim bożyszczem. Kładę się obok, przytulam i już chcę pocałować, kiedy on odwraca się, odwraca się na bok, unika mnie? Jak on śmie! Przecież kocha mnie. Kocha?
I mówię do niego i rozmawiam z nim.
Buzi daj. No po prostu buzi chcę. Co? Nie. Jakie nie. Jak to nie chcesz. Co to ma znaczyć nie chce. Ja tu biedna umieram na rękę i okazuje serce a ty nie chce? Tak na rękę umieram, bo boli, bardzo boli. Tak bark boli. Zasadniczo mam w dupie to czy ty nad tym ubolewasz czy nie. W zasadzie mnie to pierdoli. Ale ręka ręką wciąż boli. Nie, nie musisz masować nie trzeba, się zagoi. Odpierdol się!. Jak chciałam zwykłe buzi to nie, nie chce a masować się chce. Ja nie chcę. Wyjdź, kurwa nie słyszysz? Nie dociera? Jak mogę? Normalnie mogę, a jak nie mogę to przez nogę i znowu mogę. Miłych snów o kartonowych pudełkach i o bolących rękach. żegnaj.