Brześć (fragment, cz.3)
Spacerowym krokiem doszliśmy do słynnej Twierdzy Brzeskiej. Od razu przypomniałem sobie dramatyczne zdarzenia związane z jej historią – uwięzienie przez sanacyjne władze II RP demokratycznej opozycji Centrolewu w 1930 roku, obrona warowni przed hitlerowskim Wehrmachtem przez Wojsko Polskie we wrześniu 1939. Potem przejęcie miasta przez Rosjan, wspólna defilada wojsk hitlerowskich i radzieckich. I kolejne, najtragiczniejsze i chyba najbardziej znane - bohaterska obrona twierdzy w czerwcu 1941 roku, trwająca aż do początku lipca. Dla Rosjan to była Twierdza-Bohater; nie tylko oficjalnie dla władz, ale i dla zwykłych obywateli. Sami zobaczyliśmy, jak młoda para podjechała i złożyła ślubną wiązankę pod jednym z miejsc pamięci. Honorowali nie Stalina, lecz heroizm zwykłych prostych żołnierzy. Podobno w kazamatach twierdzy ostatni obrońcy zginęli, kiedy wojska hitlerowskie były już hen, daleko pod Smoleńskiem.
Czas na spacer oraz historyczne wspominki szybko minął. Wróciliśmy pod wieczór na dworzec. Tłumaczka przyjęła mój powrót z wyraźną ulgą. Zaniepokoiłem się, że coś się zdarzyło w czasie mojej nieobecności, ale nie. Widocznie nie potrafiła sobie poradzić z brzemieniem odpowiedzialności za innych. Powoli przyzwyczajałem się do tego – wiedziałem już, że nie będę miał z jej strony pomocy. Jeżeli mam na kogoś liczyć, to najlepiej kiedy będę liczył wyłącznie na siebie.
Niedużo czasu upłynęło i nadjechał nasz pociąg. Przekonaliśmy się, że naczelnik stacji mówił prawdę – z każdego wagonu wysiadł konduktor, stanął przy drzwiach i kontrolował bilety wraz z miejscówkami. Tym razem mogłem spokojnie wsiąść, wszyscy moi ludzie mieli swoje miejsca. Na wszelki wypadek, nieprzewidywalnego Sławusia trzymałem blisko siebie, dałem mu bilet do mojego przedziału. W wagonach było czysto, wygodnie i przestronnie. Wreszcie bez zmartwień i troski mogłem wyspać się porządnie. Po emocjach minionej doby z ulgą wyciągnąłem nogi. Miarowy stukot kół pociągu i zmęczenie spowodowały, że szybko udałem się w miłe objęcia Morfeuszki.
Całą podróż znowu przespałem. Obudziłem się rześki, akurat w momencie, kiedy wjeżdżaliśmy już do Moskwy, na słynny Biełarusskij Wokzał. Tu kończyła się nasza podróż koleją. Pozostałą, ostatnią część trasy mieliśmy już odbyć samolotem.