Brzemię szczęścia
Szczęście można znaleźć w najmniejszym ziarenku pustynnego piasku.
(Paulo Coelho)
Siedziała wsparta o pień drzewa. Spoglądała w niebo, obserwując białą chmurkę, nieśpiesznie sunącą po błękicie. Przyjemnie byłoby usiąść na takim obłoczku, zatopić się w jego miękkości i żeglować ponad ziemią, spoglądając z góry na wszystkie troski.
- Aniu, Aniu, kce pić – zniecierpliwiony głos wyrwał dziewczynę z zamyślenia.
Wydobyła z podręcznej torby butelkę z ustnikiem i sprawdziwszy czy sok się nie skwasił, podała ją leżącemu na miękkim kocyku Tomkowi.
- Proszę – powiedziała. – Jabłkowy, twój ulubiony.
Chwycił butelkę, przystawił do ust. Musiał być bardzo spragniony, bo przełykał głośno i szybko. Chyba troszkę za szybko, mógł się zakrztusić. Dziewczyna nie zdążyła jednak zareagować, już po chwili pusty kubeczek wylądował w trawie.
- Juz – oznajmił Tomek, uśmiechając się z zadowoleniem. Nie dostrzegł gniewu w oczach Ani. Tyleż razy go prosiła, żeby nie rzucał butelki na ziemię, a on i tak robił po swojemu! No nic, jeszcze tym razem mu darowała, pogroziła tylko palcem, żeby nie myślał, że wszystko jest w porządku.
- A siusiu ci się nie chce? – zapytała kontrolnie. Nie lubiła mokrych niespodzianek.
- Nie kce siusiu.
Pokręcił się na kocu, po czym ułożywszy dłonie po obu stronach głowy, zamknął oczy. Oddychał równiutko, jakby spał, a jego twarz wyrażała błogi spokój. To dobrze. Ania jeszcze przez chwilę spoglądała na blond loki, otulające czoło miłym bezładem, na długie rzęsy, na zarumienione od słońca policzki, na usta, których kąciki uniosły się bezwiednie w niewinnym uśmiechu.
- Śpij spokojnie, kochany – szepnęła. Wygodnie usadziła się w cieniu drzewa, podciągnęła kolana pod brodę i wsparłszy na nich policzek, zamknęła oczy. Promienie słońca zatańczyły pomiędzy jej włosami, zwiększając poczucie gorąca. Dobrze byłoby zjeść teraz loda. Najbardziej lubiła cytrynowe. Ich słodko-kwaśny smak doskonale chłodził i gasił pragnienie, a co najważniejsze, przypominał miłe chwile. Na przykład dzień, w którym dostała pierwszą szóstkę z matematyki. Podskakiwała z radości jak małe dziecko. Brat trochę się z niej śmiał. Był dużo starszy i wyrósł już ze spontanicznego okazywania radości. Postanowił jednak uczcić sukces siostry. Wieczorem poszli na lody, cytrynowe oczywiście.
Dziewczyna uniosła głowę, żeby sprawdzić czy słońce nie zagląda Tomkowi w oczy. Odgarnęła kosmyk włosów z jego czoła. Spał, nie reagując na dotyk. Nie przeszkadzała mu nawet wędrująca po przedramieniu biedronka. Jak to możliwe? Przecież miał łaskotki. Wystarczyło dotknąć jego karku albo brzucha w okolicach pępka, a już zaśmiewał się w niebogłosy...
Ania wzruszyła ramionami i wróciła do wspomnień. Opuściła powieki, a przed oczami pojawił się zimowy krajobraz. Ziemia była przykryta białą pierzynką, a z nieba wciąż spadały płatki śniegu. Dziewczynka, odziana w beżowy kożuszek i czerwoną czapkę, szła przez boisko. Grzęzła w białym puchu niemal po kolana, ale nie przestawała maszerować. Była spóźniona. Po kółku teatralnym poszła jeszcze z koleżanką do biblioteki, później długo rozmawiały w szatni, a mama nie lubiła podgrzewać obiadu.
- Oj, nie lubiła – szepnęła Ania, bo w drobnej postaci rozpoznała siebie.
Nagle ponad głową idącej przeleciała śniegowa kula. Kolejna już nie chybiła celu – trafiła w plecy dziewczynki, a zaraz za nią była następna i jeszcze jedna... grad śnieżynek. Mała Ania nie wiedziała, jak się bronić, gdzie skryć, dokąd uciec. Całą uwagę skupiła na unikaniu kolejnych pocisków, ale to wcale nie było łatwe. Właśnie wtedy, kiedy opadła już z sił, a łzy bezsilności napłynęły do oczu, usłyszała głos brata: