Boże Narodzenie - drugiej szansy
W zamierzchłej epoce beztroskiego dzieciństwa Gwiazdka zawsze była wyjątkowym wydarzeniem. Chociaż nie do końca rozumiałam sensu i celu tej szaleńczej świątecznej gorączki to i tak chętnie uczestniczyłam w tym corocznym pędzie. Za wszelką cenę starałam się być pomocną i użyteczną, ale pewnie, pomimo że nikt nie mówił tego głośno, wszystkim troszkę przeszkadzałam swoim niezmordowanym brykaniem po mieszkaniu do taktu kolędowych hitów płynących z radiowego odbiornika. Nic nie mogłam poradzić, iż te przygotowania, gwar i ogólne zamieszanie były czymś niezwykle egzotycznym oraz ekscytującym. W domu dużo mniej lub bardziej znanych krewnych, telefon stacjonarny nieustannie na przemian dzwoni albo jest zajęty, pilot od TV wciąż poza moim zasięgiem, łazienkę permanentnie okupują ciotki, kuzynki, teściowe poprawiające makijaż i uczesanie do ostatniej chwili, na około wesołe świergotanie najmłodszych, pierwsze wesołe wigilijne toasty wujków i dziadków przy suto zastawionym stole i niekontrolowanie pałętające się dookoła sierściuchy. Ach byłabym zapomniała o nieustraszonej babci, seniorce rodu, która wydając niekończące się dyspozycje oraz polecenia choć częściowo próbowała zapanować nad zbiorowym rozluźnieniem i rozpasaniem. Super sprawa widzieć rozemocjonowaną Tereskę w akcji. Podobali mi się liczni goście, hałas, wielgachny iglak oraz stosik prezentów pod nim, ale najlepsze było, że tego jednego jedynego dnia rodzice odwieszali bokserskie rękawice do szafy i uśmiechnięci składali sobie życzenia, by później zgodnie zasiąść do wspólnego posiłku z resztą familii. Nareszcie bez kłótni, wyzwisk czy awantur niestety tylko udawali szczęśliwych…
Mijały kolejne zimy i spotkania w gronie bliskich. Teoretycznie harmonogram biesiadowania pozostawał niezmienny, ale liczba uczestników ulegała znacznej i wciąż postępującej redukcji. Nawet zwierzęcy inwentarz niebezpiecznie się skurczył. W miejsce majestatycznej świeżej, pachnącej lasem choinki symbolicznie postawioną nędzną zakurzoną, oklapniętą imitację. Smakowite aromaty unoszące się z kuchni zastąpił duszący swąd spalonego schabu. Brakowało walających się pluszaków, ogłuszających pisków najmłodszych, skrzekliwego trajkotania ciotki Elki, wiecznie nadąsanego Julka i jego marudnej siostry nawet głupawe toasty wujków miały jakiś urok. I tylko głucha cisza leniwie odbijała się od ścian...
Spotykaliśmy się. Fakt, ale nie z potrzeby bycia razem, a poczucia obowiązku, który każdy chciał mieć jak najszybciej za sobą. Wymuszone uśmiechy, ograne gesty, bezpieczne tematy konwersacji gwarantowały jako takie przetrwanie tej szopki. Jednogłośnie postanowiliśmy udawać przykładną, kochającą się rodzinę, lecz od samego wejścia nieustannie spoglądaliśmy na zegarek, w myślach odliczając czas do wyjścia. Uparcie staraliśmy się zachować pozory normalności. Suche komplementy, wymuszona kurtuazja, iluzja bliskości, złudzenie empatii, fatamorgana troski - niezłe przedstawienie.
Pewnego poranka obudziłam się i powiedziałam: " Więcej hipokryzji nie zniosę. ". Nie chcę i nie będę więcej grała w tym przedstawieniu. Przestańmy udawać rodzinę, którą nigdy nie będziemy i nie byliśmy. Skupmy się na sobie, swoich problemach i życiu, tak jak zwykle, egoistycznie stawiając własne JA ponad wszystko.
Moje zdecydowane postanowienie i niezachwiane stanowisko nie zrobiło wrażenia, bo nikt nie tęsknił za moją obecnością czy towarzystwem. Nikomu nie byłam potrzebna. Nikt nie myślał ani nie tęsknił.
Wreszcie zrozumiałam. Byłam zbędna.
Ale w tym wyjątkowym roku nie czuję się (nie)wystarczająco dobra. Jestem Kochana, Chciana i Niezastąpiona.
Dałam nie tylko sobie, ale i komuś wyjątkowemu drugą szansę... Na lepsze jutro bez smutku, łez oraz Gry Pozorów…