Bogowie wojny
Prawdziwym sprawcą był bad guy, któremu złożyli wizytę poprzedniej nocy. Działał na styku granic Erytrei, Dżibutii i Etiopii. Przemyt, handel bronią. Podobno współpracował też z somalijskimi piratami. Na pewno kilkukrotnie porywał ludzi dla okupu, zupełnie jak teraz. Lista jego „dokonań” była długa i generalnie nie interesowała Masakry i pozostałych legionistów. Czy to w mundurach, czy w cywilnych ubraniach, wypełniali rozkazy. Robili brudną robotę. Tym razem było tak samo. Po przesłuchaniu Jacques zastrzelił tamtego Murzyna. Morderstwo? Może, ale ratowali życie zakładników.
Francja miała w Dżibuti dosyć wpływów, żeby władze przymknęły oko na ich grupę przekraczającą granicę. Oczywiście nie mogli liczyć na jakąkolwiek pomoc. Wręcz przeciwnie. Kiedy rano spotkali się tu z kolegą Jacques’a, tym samym, którego poznali podczas pierwszego spotkania, towarzyszyło mu dwóch miejscowych. Pewnie pilnowali, żeby nie działo się tu nic więcej, niż zapowiedziały władze Francji.
Ponieważ jeszcze do niedawna Francuzi musieli zapewnić osłonę wywiadowczą i kontrwywiadowczą stacjonującego w Dżibuti pododdziału Legii, mieli nadal funkcjonujące aktywa wywiadowcze. Szybko ustalili, że to właśnie ten bad guy stoi za porwaniem – bez względu, kto był inspiratorem. A kiedy bad guy podał im lokalizację miejsca przetrzymywania zakładników, DGSE natychmiast zdobyła zdjęcia satelitarne, w tym dostarczone przez Amerykanów zdjęcia w podczerwieni.
Mieli wyruszyć przed zmrokiem. Część próbowała spać, część obserwowała przedpole. Raczej byli bezpieczni, ale profesjonaliści nie zaniedbują takich rzeczy.
- Seins – powiedział ktoś nagle, bez związku z czymkolwiek. „Cycki” – i wszyscy się roześmiali. A co innego mieli robić? A poza tym legionista z natury rzeczy szanuje tylko Legię, sierżanta – szefa kompanii i swoich towarzyszy. Wrogowie to „brudasy”, „turbaniarze”, „czarni” i trupy. Kochanką jest karabin, a seks uprawia się z „dupami”, albo „dziwkami”. Ojczyzną jest Legia, a inne rzeczy się nie liczą.
Zdobyli informacje o miejscu przetrzymywania zakładników. Wykończenie kilku brudasów było dosyć proste. Do zrobienia pozostała najtrudniejsza część zadania: uwolnienie zakładników. Masakra żałował, że w Dżibuti nie stacjonuje już 13e DBLE. Wtedy mieliby więcej ludzi, a tak musieli działać w jedenastu – dziesięciu legionistów z GCP i Jacques z Service Action.
- Możesz mi przypomnieć czemu wysłali nas a nie „czerwone bereciki”? – padło lekceważące pytanie odnośnie 1er RPIMa.
- Bo te łajzy żrą teraz ser i żłopią wino… - I znowu głupkowaty śmiech. Mogą nam zarzucać, że nie szanujemy nikogo i niczego, uśmiechnął się pod nosem Masakra. Blisko. Szanujemy tylko Legię, towarzyszy broni i naszego sierżanta, który pruje na nas mordę i obraża każdego po kolei, lży, wyzywa od „tępych Polaków” i „arabusów”. Zarzucajcie nam co chcecie, ale nigdy nie zarzucicie nam braku profesjonalizmu. A jeśli to zrobicie, udowodnimy wam jak bardzo się mylicie…
Wkrótce mieli opuścić to tymczasowe miejsce postoju, emanujące mimo wszystko spokojem – mimo wszystkich zgromadzonych tu narzędzi zadawania śmierci i legionistów, dla których były one zwykłym narzędziem pracy. Sami wybrali takie zajęcie. A ci którzy stali przeciwko nim… Cóż, zaczepili nie tych chłopców co trzeba. Masakra poprzysiągł sobie, że tym razem będzie zabijał wystarczająco szybko, żeby nie powtórzyło się to, co spotkało jego kumpla – również Polaka – Konrada w Afganistanie. Wtedy z całej grupy, ze wszystkich, którzy oberwali zginął tylko K, jak nazywali go kumple. Jednym z nowych był Chaos, też Polak. Też kumpel. W akcji, na wojnie nie ma żadnych gwarancji, ale mimo to Masakra miał zamiar dać z siebie wszystko.