Blokada umysłu
ludzkości, choć mdliło mnie od widoku wyblakłychtwarzy bezimiennych osób.Po beznamiętnym życiu w zamknięciu, pracy w grupach, zabawach w świetlicyz pseudo lekarzami, wreszcie zdecydowałam się zmienić swoje życie. Zaczęłam sięstarać, podobno robiłam postępy, rozmawiałam z innymi pacjentami. Po jakimś czasieprzeniesiono mnie do innego pokoju, zamieszkałam z wesołą dziewczyną, którąwpakowano do tego wariatkowa po śmierci jej chłopaka.Lubiła mi się chwalić swoimi szramami, uważała to za pamiątki, a swoje ciało zawciąż otwartą księgę jej życia. Twierdziła, że po prostu zapisuje na nim swojeprzejścia. Zupełnie do samej siebie nie pasowała, a tym bardziej do tego miejsca.Po mojej ciężkiej pracy i całym tym udawanym wysilaniu się, wreszcie mniewypuścili. Byłam już pełnoletnia, państwo dało mi pieniądze na nowy start. Nawetnie otrzymałam kuratora, ani nic podobnego, z czego się cieszyłam.Zostałam przygarnięta przez schorowaną babcię, od strony mamy, która dawnotemu opuściła mnie i teraz szlajała się gdzieś po świecie jako dziwka. Taka to zawszesobie da radę i jeszcze na koniec zgniecie kogoś trzynastocentymetrowym koturnem.Po kolejnych miesiącach tułaczki babcia zmarła. Wyprawiłam jej skromnypogrzeb, uroniłam nawet kilka łez, bo w końcu to przecież ona mnie wzięła i jakośstarała się jeszcze wychować. Nie mówiłam jej, że jestem już niereformowalna, cowięcej nic się ze mną nie da zrobić. Już dawno temu obrałam sobie swój cel i niemiałam zamiaru z niego rezygnować.Pewnego dnia stwierdziłam, że koniec obijania się, odkładania tego na następnydzień. Zobaczyłam, co chciałam, zniszczyłam to, co miałam.Musiałam się wreszcie dowiedzieć, co jest po drugiej stronie. Udowodnię światu,że nie jestem tchórzem i pokażę tym pokracznym stworzeniom bez ambicji, iż takznienawidzona śmierć jest wybawieniem.Poszłam do łazienki. Otworzyłam szafkę z lekarstwami. Zgarnęłam wszystkietabletki, jakie tam były i udałam się z nimi do kuchni. Zasłoniłam okna. Panowała tamteraz dziwna, dźwięczna cisza. W powietrzu unosił się kurz. Było brudno.Wyjęłam mała miseczkę. Uważnie się jej przyjrzałam i postawiłam na stole tak,żeby światło przedzierające się przez szczelinę w zasłonach padało idealnie na nią.Uśmiechnęłam się i zaśmiałam cicho, przenikliwie. Usiadłam na taborecie. Zaczęłamwypakowywać wszystkie pigułki i wrzucać je do naczynia. Kilka pastylek uderzając oszklane boki talerzyka odbiło się, wyskoczyło i lądując na podłodze, poturlało się podszafki. Kolorowe pigułki wyglądały jak cukierki z tajemniczym płynem w środku,inne jak pudrowe cukierki. Zaczęłam się im bezpretensjonalnie przyglądać, dotykać.Wlałam wodę prosto z zardzewiałego kranu do szklanki. Zgarnęłam trochęproszków na rękę i wsypałam sobie do ust. Popiłam i szybko połknęłam.Wzięłam wszystkie tabletki wraz z naczyniem i spokojnie przeszłam dopomieszczenia służącego mi za pokój. Wyczuwalny był tu kwaskowaty odór oddawnego nie wietrzenia. Na okna narzucona była kotara.Ubrałam się w białą sukienkę. Jeszcze raz obejrzałam moich malutkich,kolorowych przyjaciół teraz leżących na mojej dłoni. Połknęłam tabletki, ciężkoprzełykając. Potem kolejną porcję, i kolejną, aż wreszcie nie została żadna.Położyłam się na plecach na środku podłogi, składając ręce na swojej piersi,jakby do modlitwy. Chciałam wyglądać tak, jakbym leżała w trumnie.Czułam mrowienie w kończynach, mijał czas. Wiedziałam, że tętno mi zwalnia.Nie miałam siły się ruszyć. potem przestałam odczuwać cokolwiek. I w pewnymmomencie zamknęłam powieki.